Cena prawdy

Kiedy w poprzednim poście obiecywałam Wam delektowanie się ciszą na blogu i ostrzegałam, że nie potrwa ona długo, sama nie spodziewałam się, że to "niedługo" w praktyce oznacza mniej więcej tyle co pół dnia. Temat na tekst podsunęło - jakkolwiek prozaicznie by to nie zabrzmiało - życie. W dzisiejszym poście porozmawiamy na temat cen ubrań. Temat pozornie prosty, mało szokujący, a jednak mylą się Ci, którzy w tym miejscu przewrócili oczami i wzruszyli ramionami.

Otóż wszystko zaczęło się na moim pierwszym Fashion Weeku. Wymieniłam kilka uprzejmości i wizytówek z nowopoznanymi projektantami i w ciągu kolejnych dni relacja z jednym z nich okazała się na tyle sympatyczna, że skuszona wizją posiadania kreacji od Młodego Zdolnego polskiej modosfery, zamówiłam u niego sukienkę na kolejną imprezę. Jakież było moje zdziwienie, gdy po wycenie i przelaniu (bądź co bądź nie aż tak wielu, jakby się mogło wydawać) pieniędzy na konto, na facebookowym czacie wyskoczyła mi wiadomość od owego projektanta: "Hej, jak ludzie będą pytali po ile kupiłaś sukienkę, to mów, że po XYZ (tu nastąpiło wymienienie kwoty dwa i pół raza wyższej od mojego przelewu),no bo wiesz, trzeba się na czymś dorobić :-)" Aha. Okeeej...

Sytuacja numer dwa wydarzyła się w show roomach ŁFW. Zaciekawiona nietypowym projektem bluzki chciałam dowiedzieć się ile kosztuje. Po obmacaniu każdego możliwego centymetra kwadratowego materiału i przewróceniu t-shirtu (t-shirta?) na lewą stronę z rozczarowaniem stwierdziłam brak metki. Już miałam odwrócić się na pięcie i odejść, kiedy nie wiadomo skąd moim oczom ukazał się awangardowo ubrany młody człowiek. Lekko żółtawe zęby zaprezentował w zadziwiająco szerokim uśmiechu, którego pozazdrościłby mu sam Kot Dziwak z Cheshire (czy wy też uwielbiacie filmową wersję Tima Burtona "Alicji w krainie czarów "?) i przymilnie zapytał:


- "Może w czymś pomóc?"
 Aha, a więc projektant we własnej osobie. Super. Po komplementach na temat kolekcji padło w końcu sakramentalne pytanie.
- "Po ile?"
- "A Pani jest dziennikarką czy coś...?" - próbował wybadać grunt sprytny ekscentryk.
- "Yyy, no nie" - bąknęłam głupkowato.
- "Rozumiem..." - rozczarowanie, które dało się wyczuć w jego głosie, było wręcz namacalne.
- "A ile Pani byłaby w stanie za to zapłacić?" -jego źrenice powiększyły się o jakieś 200% normy.

Nie należę do osób, które zapominają własnego języka w gębie, ale przyznaję, że w tamtym momencie po prostu mnie zatkało. Ile jestem w stanie za to zapłacić? No nie wiem? Niech no się zastanowię? Hmm...2 zł?! No chyba wiadomo, że jako konsumentkę usatysfakcjonuje mnie najmniejsza kwota z możliwych. Ale zaraz, zaraz, chwileczkę. Jaka odpowiedź padłaby, gdybym skłamała i potwierdziła swój domniemany dziennikarski fach? Cena byłaby konkretna? Niższa czy wyższa niż dla przeciętnego zjadacza chleba? To ta koszulka jest na tyle wyjątkowa, że status społeczny nabywcy, pobieżnie wyceniony przez projektanta na podstawie iluzji zewnętrznego wyglądu, decyduje o jej wartości w pe-el-enach? Kurdeee, ja to jednak jestem jeszcze laik w tym modowym światku - przeklinałam nerwowo w myślach sama siebie oddalając się od stoiska.

Sytuacja numer trzy jest Wam wszystkim dobrze znana. Mamy sławną aktorkę, dajmy na to Panią Kowalską i ważne medialne wydarzenie, na którym trzeba się pokazać. Pani Kowalska występuje w bajecznej sukni sławnego projektanta Pana Nowaka i już na drugi dzień pochylając się z kubkiem kawy nad modowym magazynem czytamy krzykliwy nagłówek: "Kowalska w sukni Nowaka za 18 000 złotych!".

"Ach, ta Kowalska, taka to pożyje" - myślimy, jeżeli średnia wysokość naszej pensji nie przekracza 2500 zł netto.
"Koniecznie muszę mieć tę sukienkę!" - myślimy, jeżeli 2500 zł netto to nie nasza pensja miesięczna, a zaledwie licha dniówka.

Koło się nakręca. Pan Nowak sprzedaje ubrania, za które inkasuje fortunę, a zadowolona klientka  rozkoszuje się widokiem swojej bajecznie drogiej sukni wiszącej w garderobie. Proste? Niby tak. Haczyk polega na tym, że Pani Kowalska tę sukienkę dostała w prezencie. Za free. Za ładny uśmiech i obietnicę promocji. Dokładnie tak samo jest w przypadku popularnych blogerek. W dzisiejszych konsumpcjonistycznych czasach sytuacja niby normalna, jednak mnie - póki co zwykłego, przeciętnego, szarego klienta - skręca w środku za każdym razem kiedy wydaję horrendalne ceny na to, co Pani Znana Z Faktu Że Jest Znana dostaje za nic, za sam fakt współistnienia we wszechświecie.

(W tym punkcie wielkie brawa dla Roberta Kupisza, który podobno na próby wyłudzania swoich nietanich ubrań przez znane celebrytki, ich trzepotanie rzęsami kwituje krótkim i stanowczym "Zapraszam na Mokotowską 48, tam można nabyć moje ubrania". Mam nadzieję, że to prawda, a nie tani chwyt reklamowy.)

Sytuacja numer cztery (obiecuję, już ostatnia) miała miejsce wczorajszego wieczoru, kiedy to przeglądając nowy lookbook polskiej marki zobaczyłam sukienkę, która wpadła mi w oko. Pod zdjęciem rzuciłam szybki komentarz "W jakiej cenie?" i w kilka chwil później w powiadomieniach przeczytałam uprzejme "W temacie ceny prosimy o kontakt mailowy."

Noż kurwaaaa!

 Czy po to się zakłada swoją stronę w necie i przedstawia na niej najnowsze produkty, żeby za każdym razem zmuszać klienta do wysyłania maili z pytaniem o koszta?! Bo jakoś nie przypominam sobie, żeby marki typu Chanel czy Balenciaga robiły na swoich internetowych witrynach wielką tajemnicę z wartości własnych ubrań. Poza tym nie mam czasu ani ochoty, żeby notorycznie przekopywać się przez meandry (często totalnie nieprzejrzystej) strony w celu znalezienia namiarów na kontakt.A może tu również wbrew pozorom powracamy do modelu sprzedaży awangardowego projektanta z show roomu? Bo już nic nie kumam. Przecież zasady zbytu są proste jak cep: produkt - reklama - klient - zainteresowanie - cena - zakup. Czy coś mnie ominęło? Czy na topie jest teraz skryta przynależność do fanklubu marki, która dopiero po selekcji potencjalnej klienteli wedle schematu "ta się nada na wyższą cenę, ta się nie nada" decyduje o zerach na metce?Wrrrr, czemu najprostsze rzeczy muszą być najbardziej skomplikowane?



Puenta? Puenty dziś nie będzie, niech będą nią Wasze komentarze. Co myślicie o takich zagrywkach? Czy w ogóle coś takiego Wam się kiedyś przydarzyło? Czy rozróżnianie cen w zależności od klienta jest naturalnym środkiem na dorobienie się porządnych pieniędzy czy czystym chamstwem i nieuczciwością ze strony projektanta?

P.s. Przypominam o zakładce Allegro u góry strony. Wyprzedaż trwa.

kategorie:

15 komentarze :

    1. Swietny tekst. Jak chodzi o cene ubran no to niestety jest to czysty biznes, ty pomoz mi, a ja dam Ci ubranie, proste i albo sie dopasujesz i zgarniesz kiecke albo bedziesz piszczala "musze ja miec" - tak bym to ujela i nie jest to skierowane do Ciebie :) pzdr

      OdpowiedzUsuń
    2. Najbardziej zaskoczyła mnie pierwsza niedorzeczna sytuacja. Prosić klientkę o takie rzeczy :/ Ale ogólnie to tekst kojarzy mi się z naprawdę zawyżonymi cenami ciuchów i dodatkow od "polskich projektantów. Np. za płaszcz początkującej polskiej pani projektant, trzeba zabulić tyle co za trencz burberry. Fajnie to na wideo widać: http://lov3.pl/Polscy-projektanci-mody-sa-coraz-lepsi-a2234

      OdpowiedzUsuń
    3. Dziś podobna sytuacja przydarzyła mi się w... lumpeksie :) Upatrzyłam sobie koszulkę, a tam ceny nie ma. Człapię zatem do bajecznie wymalowanej pani przy kasie i pytam: A po "czemu" ta koszulka? Pani patrzy to na mnie, to na koszulkę i mruczy: no nie wiem, nie wiem... 11zł! - wykrzykuje radośnie po chwili. Wzięłam, bo było -30% :)A 7.70 za rzecz w tak dobrym stanie, to mimo wszystko okazja.
      Ubrana byłam raczej skromnie, wręcz jak "babok". Strach pomyśleć, co by było jakbym futro przywdziała.

      OdpowiedzUsuń
    4. no mnie właśnie wybitnie irytują sytuacje podobne do numeru cztery... nigdzie nie ma ceny i nie idzie się o nią doprosić... też nie lubię zamawiania w ten sposób "Proszę pisać w sprawie zamówienia, wszystko wyjaśnimy" wolałabym od razu wiedzieć, jak zamawiam, ile za przesyłkę, ile czekam, czy mogę zwrócić i takie tam

      OdpowiedzUsuń
      Odpowiedzi
      1. No a niektórzy ludzie są po prostu nieśmiali i takie sytuacje ich krępują i najzwyczajniej w świecie wstydzą się zapytać o cenę i odchodzą. I potencjalny klient znika.

        Usuń
    5. a gdzie jest napisane, że każdy ma płacić tyle samo. O ile się nie mylę targowanie się jest bardzo popularne w niektórych regionach świata i często opłacalne. Dobry sprzedawca zainkasuje tyle, ile klient naprawdę jest skłonny zapłacić, oczywiście nie schodząc poniżej ceny produkcji.

      OdpowiedzUsuń
      Odpowiedzi
      1. Jasne, w wielu krajach popularne jest targowanie się (co sama osobiście bardzo lubię), tylko najpierw sprzedawca podaje cenę. Wtedy można się targować (i zresztą nieźle utargować, w czym najlepszy jest mój tata :D)
        Pozdrawiam :)

        P.S. Ewo, bardzo dobry tekst. Tak jak czasem nie podoba mi się Pani sposób myślenia, tak tu w 90% się zgadzam :) Pomijając jednak to, czy w danym tekście sposób myślenia mi się podoba- piszesz naprawdę nieźle, co jest coraz rzadsze w dzisiejszych czasach :) Poza tym lubię Twój charakterystyczny styl wypowiedzi :)

        Usuń
      2. No wiesz Ania, sklep z ciuchami to nie targ z owocami. No i Anonimowa ma rację - najpierw trzeba chociaż poznać cenę wyjściową :)

        P.s. Anonimowa dziękuję, bardzo mi miło :)

        Usuń
    6. Dla mnie to o czym napisałaś to jakaś masakra:]Bardzo zniechęcający do zakupów rodzaj podejścia do klienta.Przez chwilę spróbowałam sobie wyobrazić siebie w sytuacji nr.2 - czułabym się zażenowana i pewnie szybko opuściłabym stoisko.Targować się nie umiem i nie lubię-jest cena,jest decyzja a nie jakieś tam pitu pitu:D

      OdpowiedzUsuń
    7. Masz rację. Też spotkałam się niedawno z takimi przypadkami jak Ty :) Dla mnie te dziwne wyceny początkujących projektantów przeważnie jeżeli chodzi o ubrania są co najmniej dziwaczne... I na tych stronach te pisanie maili, żeby dowiedzieć się co ile kosztuje - dramat...

      OdpowiedzUsuń
    8. Nie cierpię takich sytuacji, kiedy nie można doprosić się o cenę, od razu odechciewa się zakupów u takiego sprzedawcy.

      OdpowiedzUsuń
    9. a) jesteś super, za to że piszesz 'kurwa' i to na tle reszty niegłupiej
      b) z Kupiszem słyszałam, że to ściema i gładka sentencja pod wywiady
      c) nie cierpię ,,Alicj...'' Burtona
      d) nie mam w zasadzie nic do dodania, z podobnymi sytuacjami się nie spotkałam, na targach/w showroomach kupowałam jeno biżuu, ciuchy raczej w sieci na stronach zbiorczych, niemniej przemiło się czytało!

      ukłony!

      OdpowiedzUsuń
    10. teraz wsrod bloggerek panuje lepsza moda: najpierw hurtowe zakupy, sesje na bloga w nowych fatalaszkach, nastepnie hurtowe zwroty do sklepow. mistrzynia w tym jest jednak z bardziej znanaych polskich bloggerek, ktorej z imienia nie bede tu przytaczac, bo nie o oto chodzi (pewnie kto bystrzejszy, wie o kogo chodzi), ale smieszy mnie to, a zarazem wkurza niemilosiernie, bo zapatrzone nastolatki wyrywaja sobie wlosy z glowy, dlaczego ja stac na to wszystko, a mnie nie, nie wiedza jak to wyglada w rzeczywistosci.

      OdpowiedzUsuń