"Pięćdziesiąt twarzy Greya" - recenzja
Kilka dni temu dostałam na urodziny książkę "Pięćdziesiąt twarzy Greya" EL James. Nie wiem jak to się stało, ale wcześniej o niej nie słyszałam i dopiero po przejrzeniu kilku stron w necie zorientowałam się jak bardzo nie jestem na czasie. O Greyu dudniły wszystkie literackie fora, w Empikach książka plasowała się w szczytnym gronie bestsellerów, a po zaczerpnięciu języka wśród moich koleżanek okazało się, że chyba tylko ja jedyna w całej galaktyce nie przeczytałam tego wielkiego dzieła.
"Pięćdziesiąt twarzy Greya" to (cytuję za okładką) "romantyczna, zabawna, głęboko poruszająca i całkowicie uzależniająca powieść pełna erotycznego napięcia". Zgodzę się, że powieść.
Opowiada o pierwszej miłości cichej i niedoświadczonej (dziewica! gatunek rzadko spotykany w naturze) Anastasii Steele. Anastasia jest studentką literatury i jak na prawdziwego mola książkowego przystało jest nieśmiała, nie ma życia towarzyskiego, zazwyczaj nosi dżinsy i czerwieni się średnio 3 razy na stronę (serio, jeśli ktoś jeszcze nie czytał, niech zaznaczy na czerwono i podliczy ile razy główna bohaterka pąsowieje na twarzy. Obstawiam, że tytułowe 50 lekką ręką). Szarlatanem, który bezwstydnie ją uwodzi jest bogaty, nieziemsko przystojny i pewny siebie prezes Enterprises Holdings - Christian Grey. No i mielibyśmy iście nudnawą i klasyczną opowieść o miłosnym mezaliansie, gdyby smaczku i pikanterii całej tej książce nie dodawał fakt, że Christian ma specyficzne upodobania seksualne. Otóż jest on opętany manią kontrolowania i erotycznego upojenia doznaje tylko w swoim czerwonym Pokoju Zabaw, który jest wyposażony we wszystkie niezbędne gadżety potrzebne rasowemu znawcy S&M.
Tak głoszą reklamy.
A tak jest naprawdę.
Doprawdy, do dziś zachodzę w głowę po co zachwalać książkę jako erotyczną powieść z aspiracjami do sado - maso, a potem napisać infantylną historię dla seksualnego purysty. Christian opisywany jako powściągliwy erotomaniak w gruncie rzeczy jest cipą, która pragnie miłości i nie potrafi postawić na swoim. Przepraszam za określenie, ale nie udało mi się znaleźć bardziej odpowiedniego słowa. Wątek rzeczowej umowy o poddaństwie i uległości wobec swojego Pana, którą po drugim wspólnym wieczorze Christian podsuwa Anastasii do podpisania ciągnie się niemiłosiernie przez grubo ponad połowę powieści, w efekcie oczywiście nie dochodząc do skutku, ponieważ a) Anastasia bije się z myślami częściej niż zawodowy filozof i b) ponieważ Christian zgadza się na wszystkie sugestie zmian w zapisach przed strachem, aby nie utracić swojej ukochanej słodkiej uczennicy. Matko z córką! Lamerstwo pierwsza klasa.
No i dalej - Christian, który nigdy nie sypia ze swoimi uległymi codziennie wskakuje do łóżka Anastasii wąchając zapach jej włosów. Christian, który szczytuje tylko, gdy sprawi swojej kobiecie ból, nagle bez wahania uprawia "waniliowy", pełen czułości seks, głaszcząc, miziając i całując. Robi się tak słodko, że aż mdli. W superhiper odpicowanym pokoju gier i zabaw Anastasia jest może z 4 razy i największą perwersją całej książki jest przywiązanie jej do łóżka, zatkanie uszu słuchawkami, z których sączy się łacińska muzyka i lekkie smagania batem po brzuchu, bo przecież A. nie lubi bólu, a C. nie chce jej skrzywdzić. No ludzie! Gdzie ostry seks?! Gdzie jakaś hardcorowa akcja?! Po co do cholery czytam o milionie różnych sadystycznych ustrojstw, skoro Christian w porywach swej zwierzęcości potrafi zdecydować się co najwyżej na smagnięcie pejczykiem?!
Postać Anastasii chyba pominę, bo czytanie jej wiecznego "i chciałabym i boję się" jest tak drażniące, że głowa boli. Osobiście pragnę, aby w ekranizacji tej powieści do jej roli wybrano Kristen Stewart - połączenie samodręczenia się Anastasii i aktorskiego geniuszu Stewart byłoby z pewnością najbardziej irytującą mieszanką ever.
Co do samego stylu pisania to jest tu zdecydowanie za dużo szczegółowych, niepotrzebnych opisów rodem z "Nad Niemnem". Jeden dzień z życia bohaterki trwa czasami kilka stron, ponieważ autorka nie szczędzi rozwlekłych historii na temat każdej podstawowej funkcji życiowej Anastasii. O ile ma to jeszcze rację bytu przy fragmentach o seksie, o tyle detaliczne czytanie o dniu pracy w sklepie ze śrubkami i materiałami budowlanymi doprowadza do szału. Totalnie nie rozumiem też wiernego tłumaczenia książki z oryginału na język polski. Naprawdę, istnieją wyrażenia zwane idiomami, a także zwroty, które przetłumaczone brzmią po prostu głupio, jednak przy odrobinie chęci można by je było zastąpić jakimś sensownym stwierdzeniem (bo sorry, ale przy "O święty Barnabo" - ulubionym powiedzonku Anastasii opadają ręce, a spokojnie wystarczyłoby napisać chociażby trywialne "O Matko". To samo tyczy się z popularnym za granicą zwrotem z wewnętrzną boginią. Dla polskich czytelników brzmi to obco i niedorzecznie).
Być może książkę uratowałby dobry koniec, jakaś ciekawa puenta, która wierciłaby dziurę w brzuchu, aby sięgnąć po kolejną część (tak, tak! Bo Pani James przygotowała dla nas jeszcze dwie historyjki - "Ciemniejsza strona Greya" oraz "Nowe oblicza Greya"), ale tak się oczywiście nie dzieje. Koniec jest beznadziejny i odnoszę wrażenie, że w pewnym momencie autorkę po prostu opuściła wena na wymyślanie dalszych losów tej dziwacznej pary, więc wszystko to, co wlekło się przez 600 stron powieści urywa się zupełnie nagle i bez większej logiki. Naprawdę po odłożeniu książki zastanawiałam się przez dobrych kilka minut, po jaką cholerę ktoś rozwleka swoje opowieści na tyle kartek, tylko po to, aby na sam koniec stwierdzić coś w rodzaju "kocham cię, ale się rozmyśliłam". No seriously, bitch please! Przejście przez cały szwadron tego erotycznego harlequina był męką samą w sobie, a epilog nie pozostawił żadnych złudzeń, że podobnie jak w przypadku kinowych superprodukcji tak i empikowe bestsellery należy omijać szerokim łukiem.
Podsumowując, będzie to książka idealna dla seksualnych bigotów, którzy na sam dźwięk słowa "łóżko" czują podniecenie, a na myśl o nagim penisie oblewają się falą rumieńca. Na próżno szukać tu dreszczyku emocji związanego z odkrywaniem tego, co nieznane. Nie żyjemy w czasach, w których wydanie książki o seksie szokuje, tym bardziej dziwi mnie tak duży komercyjny sukces tej powieści. Czyżbyśmy jednak byli bardziej pruderyjnym społeczeństwem niż nam się wydaje? Wychodzi na to, że tak.Osobom o minimalnym guście literackim nie polecam, bo szkoda czasu. Choć może w sumie przeczytajcie, zawsze lepiej wiedzieć o czym aktualnie dyskutuje się w kuluarach.
Jako, że dziś okazało się, że jestem (nie)szczęśliwą posiadaczką dwóch egzemplarzy "Pięćdziesięciu twarzy Greya" (dotrał do mnie spóźniony prezent urodzinowy od mojej przyjaciółki, a w środku - tadaaaam - Grey jak w mordę strzelił) pomyślałam, że zrobię Wam prezent i podaruję jeden egzemplarz osobie, która w komentarzu najśmieszniej opisze najgłupszą książkę lub film, którą kiedykolwiek mieliście okazję przeczytać lub obejrzeć.
Przynajmniej będę wiedziała od czego trzymać się z daleka. Konkurs trwa od dzisiaj do 14go listopada. Wyniki podam w następny czwartek.
P.s. W necie znalazłam też info jakoby w filmowej ekranizacji Greya miał zagrać Ryan Gosling. No jak on jest przystojny, to ja jestem sławnom modowom blogerkom!
nie czytałam :D
OdpowiedzUsuńTo przeczytaj i powiesz mi ile razy zarumieniła się Anastasia :-D
Usuńświetna recenzja, a szczególnie pierwsze zdania akapitu: a tak jest naprawdę ;)
OdpowiedzUsuńJesteś kapitalna ; )))
...połączenie samodręczenia się Anastasii i aktorskiego geniuszu Stewart byłoby z pewnością najbardziej irytującą mieszanką ever!!! I Love you!!!!
OdpowiedzUsuńOstatnio dorwałam Harlequina czy jak to tam się pisze lub czyta, momentami tak smieszne, że nie mogłam wytrzymać i śmiałam się w głos. Myślę, że poziom może być podobny :)
Harlequinów kiedyś moja babcia miała dosłownie cały regał. Jak byłam mała to czytałam je w ukryciu niczym najbardziej zbereźny numer Playboya, he, he. To były czasy!
UsuńHm... zastanawiam się w czym tkwi fenomen tej książki - teraz na pewno ją przeczytam chociażby po to aby skonfrontować Twoją opinię z tymi pochlebnymi jakie słyszałam :)
OdpowiedzUsuńA najgłupszym filmem jaki oglądałam w historii była LUDZKA STONOGA - zmarnowałam na gówno półtorej godziny życia (dzięki Bogu nie byłam na tym w kinie bo straciłabym jeszcze pieniądze!!!) Zastanawiam się co za zryty człowiek wymyślił taki popaprany scenariusz, co za reżyser ma tak małe ambicje, a gdybym była aktorką chyba wolałabym zagrać w pornosie niż w tym "filmie". Ha a co najlepsze - powstały chyba ze 3 części tego szajsu... No way mi starczy traumy na całe życie po obejrzeniu jednej.
Słyszałam o tym. I jeszcze kolejna durnota - film o oponie samochodowej, która się toczy i zabija :-D
UsuńO czym??? WTF??? Takie coś też powstało??? Świat zwariował i nawet nie próbuje się opanować...
Usuńno jesteś sławnom bloggerkom dzidiza, ale zakładam, że jednak o co innego chodziło miało - w sensie sugestia, że Ryan przystojny nie jest (popieram, ma w twarzy coś zakrawającego na lekki niedorozwój jak dla mojej skromnej osoby)
OdpowiedzUsuńczytać tego nie chciałam, rozważałam co najwyżej wersję po angielskiemu, coby czasu nie zmarnować i wiedzieć o co chodzi. Plus tak mi się właśnie coś widziało, że nie może to być żadna gruba perwercha z prawdziwego zdarzenia, no bo jakże by takie zboczeństwa u nasz, w Polszy i to jeszcze bestsellerowe...
postuluję wywózkę gatunku ,,chciałabym, a boję się''henehn
buziaki
Helena!!!!! Jak dobrze Cię słyszeć :-*
Usuńuwielbiam Cie za bezpretensjonalnosc! Always and forever!
OdpowiedzUsuńmy po prostu nie trafiamy w grupe docelowa szanownej autorki trylogii - czyli kobiet grubo przekraczajacych polwiecze, z maluczkich mescinek, gdzie czerpanie przyjemnosci z doznan seksualnych jest karane chlosta tudziez spaleniem na stosie a ich jedynym partnerem jest brzuchaty panus z wasem, ktorego antyteza staje sie ucielesnienie boga seksu - Christian Grey.
Poniekad rozumiem szanowna pania akutorke trylogii. Wyksztalcila fantazje dla kurek domowych.
Czytajac oryginal, kolejne "geez" (czyzby tlumaczone jako "o swiety Barnabo"? [smiech]) czy okreslenia typu "his incredible length", "erection", "my sex" itp. przypawialo mnie o mdlosci.
Ciesze sie, ze podzielamy poglad :) Moze pokusze sie o przestudiowanie polskiej wersji ;)
uwielbiam Cie za bezpretensjonalnosc! Always and forever!
OdpowiedzUsuńmy po prostu nie trafiamy w grupe docelowa szanownej autorki trylogii - czyli kobiet grubo przekraczajacych polwiecze, z maluczkich mescinek, gdzie czerpanie przyjemnosci z doznan seksualnych jest karane chlosta tudziez spaleniem na stosie a ich jedynym partnerem jest brzuchaty panus z wasem, ktorego antyteza staje sie ucielesnienie boga seksu - Christian Grey.
Poniekad rozumiem szanowna pania akutorke trylogii. Wyksztalcila fantazje dla kurek domowych.
Czytajac oryginal, kolejne "geez" (czyzby tlumaczone jako "o swiety Barnabo"? [smiech]) czy okreslenia typu "his incredible length", "erection", "my sex" itp. przypawialo mnie o mdlosci.
Ciesze sie, ze podzielamy poglad :) Moze pokusze sie o przestudiowanie polskiej wersji ;)
Kurde, po angielsku to też nie brzmi najlepiej :/ No ale - sprzedaje się? Sprzedaje! Miliony na koncie są? Są! A my tu się spinamy na intelektualne estetki ;) Trzeba napisać szmirę, puścić w obieg i gotowe. Chyba spróbuję :-D
Usuń"Wszystko o Stevenie" dnoooo.
OdpowiedzUsuńAaa do filmu "Pięćdziesiąt twarzy Greya" podobno wybrali Goslinga... nie wiem czy się śmiać czy płakać...
Usmialam sie z Twojego postu :) podpisuje sie obiema rekami - ja i moja wewnętrzna bogini ;)))
OdpowiedzUsuńhahah Ewa jesteś mistrzynią. powinnaś być dziennikarką :) oby więcej takich recenzji bo czyta się je niesamowicie ;)
OdpowiedzUsuńŻadna redakcja nie wypuściłaby takiej recenzji. Bez lukru, słodzenia i wchodzenia w tyłek?! Eee, to się nie uda.
UsuńHahaha. Recenzentka z Ciebie pierwsza klasa! :D
OdpowiedzUsuńBiedny Grey będzie krążył od jednego czytelnika do drugiego ;D
OdpowiedzUsuńJeśli miałabym powiedzieć, co ostatnio okrutnie nie dla mnie wpadło mi w ręce, to powiem, że... pewna praca pewnego pana nt. nauczania języka polskiego, a dokładnie literatury. Myślę sobie: "O, jaka mała, zgrabna książeczka, pisanie referatu na ten temat będzie czystą przyjemnością!". O zgubo! Po czterech stronach próby rozszyfrowania, co autor miał na myśli starając się skomplikować najbardziej podstawowe określenia, przy równoczesnym zapewnianiu, że nie będziemy się wgłębiać w szczegóły i jakieś rozważania z kosmosu, uświadomiłam sobie, że nagle wylądowałam hen gdzieś daleko za naszym swojskim Układem, ze starym, dobrym Słońcem pośrodku. I tak błądzę po pedagogicznych meandrach i zastanawiam się, jak bardzo nauka ta musi być zakompleksiona, skoro dopuszcza się takiego gwałtu na mózgu odbiorcy.
Pozdrawiam z odległej galaktyki,
WB
Biedny Grey będzie krążył od jednego czytelnika do drugiego ;D
OdpowiedzUsuńJeśli miałabym powiedzieć, co ostatnio okrutnie nie dla mnie wpadło mi w ręce, to powiem, że... pewna praca pewnego pana nt. nauczania języka polskiego, a dokładnie literatury. Myślę sobie: "O, jaka mała, zgrabna książeczka, pisanie referatu na ten temat będzie czystą przyjemnością!". O zgubo! Po czterech stronach próby rozszyfrowania, co autor miał na myśli starając się skomplikować najbardziej podstawowe określenia, przy równoczesnym zapewnianiu, że nie będziemy się wgłębiać w szczegóły i jakieś rozważania z kosmosu, uświadomiłam sobie, że nagle wylądowałam hen gdzieś daleko za naszym swojskim Układem, ze starym, dobrym Słońcem pośrodku. I tak błądzę po pedagogicznych meandrach i zastanawiam się, jak bardzo nauka ta musi być zakompleksiona, skoro dopuszcza się takiego gwałtu na mózgu odbiorcy.
Pozdrawiam z odległej galaktyki,
WB
Przede wszystkim, jako cicha podglądaczka i czytaczka blogusia, się ujawnię, bo mnie sprowokowałaś. Greya poznawać nie zamierzam. Recenzje w całości mi wystarczą, a propozycja "nie mam innej twarzy" Kristen Stewart jako niejakiej Anastazji czy jak jej tam, boska. Zgadzam się. Powinni to wyprodukować a'la Zmierzch - długo, długo nic, a potem znowu nic się nie dzieje.
OdpowiedzUsuńJa swój książkowy koszmar dostałam do recenzji, co ciekawe książka była o kobiecym spojrzeniu na Euro 2012, jak sugerowała okładka. Czytałam wypociny Karoliny Macios z dużą cierpliwością, szukałam, czekałam i chuj. Niczego się niestety nie dowiedziałam, za to zostałam zmuszona do przebrnięcia przez potoki słów, lejące się wodospady narzekań na świat, mężczyznę, mężczynę oglądającego mecz, ciążę oraz... na współpracownika Emo, który pali papieroski i ma grzywkę oraz włosy ufarbowane na czarno, a także pomalowane paznockie. Wielki szok! Jak sama za piłką nożną nie przepadam, choć lubię oglądać cokolwiek w miłym towarzystwie, tak "Wdówki futbolowe" to żenua pierwszej klasy, która dorównuje co poniektórym blogerkom modowym w kwestii słowa pisanego. A już spiętrzenie stereotypów oraz refleksji z cyklu "kobiety są z warsa a mężczyźni z ursusa" dobijało na każdej stronie. Książka bezlitosna, głupia i napisana od tak, coby się wstrzelić w odpowiednią datę i skusić spragnione wypoczynku, a niechętne atmosferze meczu, naiwne kobiety. Jedynie co mnie pocieszyło to fakt, że zarobiłam na tej męczarni, mało bo mało, ale wysiłek został doceniony.
Także tyle, tytułem wstępu, piszę, bo obserwuję i to jest pewna okazja, coby się odezwać.
Lubię Cię czytać i oglądać, bo nie mamisz tym mdłym, poprawnym wizerunkiem, jakim męczą inne blogerki. Za to masz własne zdanie z którym czasem się zgadzam, czasem nie, ale za to nie umieram z nudów. Czy może teraz z nudufff? ;)
Pozdro666,
Pasztet Lady
wyjątkowo dużo czasu poświęciłaś na coś co ci się nie podoba. proponuje wersje angielską, bo ocena polskiego tłumaczenia to nie ocena oryginału.
OdpowiedzUsuńChodzi Ci o czytanie czy o recenzję? Jeśli o to pierwsze to książkę czytałam późnymi wieczorami, zajęła mi jakiś tydzień czasu. Jeżeli o recenzję to nie widzę nic dziwnego w tym, że chciałam opisać wszystkie moje odczucia. Niestety nie potrafiłem zamknąć się w jednym akapicie, zresztą nawet gdyby mi się to udało, to co to by była za relacja.
UsuńTo moja zmora, że nie umiem wyłączyć się w połowie książki czy filmu i ZAWSZE nawet najgorsze głupoty ciągnę do samego końca. Po prostu jak coś zacznę to muszę skończyć. Nawet nie będę Ci mówić jak moja obsesja poznania najdurniejszych historii była drogą przez piekło w przypadku takich filmowych hitów jak "Vagina dentata" czy "Abraham Lincoln i wampiry", czy jak to się tam dokładnie nazywało.
Chodziło mi o recenzję. Czytałam po polsku i co kilka stron miałam ochotę własnoręcznie udusić Anastazję przygryzającą wargę, jej wewnętrzną boginię i podświadomość. Ale większość kobiet lubi zimnych drani, więc opisy Greya, który ma kasę & jest boski jakoś przekonują - zawsze można pomyśleć, że to "ja" powinnam być na miejscu Anastazji.
UsuńDziś kupiłam 2. część, jestem po pierwszym rozdziale. Anastazja póki co dalej jest taka tępa, Christian chce ją karmić, jest coraz bardziej zazdrosny, ale opisy (lub moja wyobraźnia) z Charlie Tango, planami kolacji, bankietów, wypadów dla milionerów jakoś dobrze wpływa na mnie na oderwanie się od rzeczywistości.
PS. A w filmie prawdopodobnie zagra Damon z "Pamiętników Wampirów" ;).
:-D
UsuńNo i wiesz co jest najgorsze? Że pewnie, cholera, też przeczytam pozostałe części, żeby być na bieżąco. Ale po co ja go robię to naprawdę nie pytaj, bo sama nie wiem :-D
W sumie już teraz rozumiem czemu tak długo wpis napisałaś na ten temat :)
Usuńrowniez proponuje przeczytanie oryginalu, gdyz zarowno polskiej jak i niemieckiej wersji nie da sie czytac. Moim zdaniem autorce chodzilo o to, aby dac czytelniczkom "lekka lekturke do czytania w metrze"i troche oderwac sie od rzeczywistosci...i sie jej to udalo.
UsuńDziewczyny na górze piszą, że oryginał też słabo się czyta. Ale jako taka książka do przeczytania, oderwania - spoko, tylko mnie tak ta naiwna Anastasia ciągle wnerwiała, że "lekką" to ta lekturka na pewno mi nie była :-P
UsuńNie przebrnelam przez polowe pierwszej czesci tego "dziela".. A "Inner goddess" utkwila mi w glowie na zawsze... Mialam zamiar skonczyc czytac pierwsza czesc tylko dlatego ze ZAWSZE koncze ksoazki ktore zaczelam, ale na widok rozchichotanych / rumieniacych sie 50-tek, szepczcych (bardzo glosno, w komunikacji publicznej) poddalam sie...
OdpowiedzUsuńAha, czytalam w oryginale, napisana jezykiem 12latki.. Nie wyobrazam sobie polskiego tlumaczenia haha
OdpowiedzUsuńO święty Barnabo, a już myślałam, że nikt nie będzie podzielał mojej opinii w kwestii tego, wątpliwej jakości dzieła :) I bardzo się cieszę, że nie tylko mnie rozczarowął polski przekład. Chociaż i tak nie bardzo było co przekładać (wiem z fragmentów, które czytałam w oryginale).
OdpowiedzUsuńNa łopatki rozłożyły mnie Nikomu-Do-Niczego-Niepotrzebne opisy sprzętów ("W nogach łóżka, w odległości zaledwie pół metra stoi duża kanapa w kolorze ciemnobrunatnym: dokładnie na środku pomieszczenia, przodem do łóżka...?" i tak jeszcze pięć minut o tej Bogu ducha winnej kanapie, po czym nie jest ona wykorzystana absolutnie ani razu. Nikt się na niej nie pieprzy [bo oni się tam przecież "pieprzą"], mało tego... nikt tam nawet w ferworze miłosnych uniesień nie zostawia zrzuconych naprędce skarpet). Główna bohaterka jest fenomenalna - może powiedzieć "nie" w każdym dowolnym momencie dawania klapsów, ale nie mówi "nie" chociaż ją boli, bo chciałaby zobaczyć jak bardzo będzie bolało, a jak się okazuje, że dupa czerwona i bolało wyjątkowo, to się obraża, że bolało.
A najgorsze jest to, że jestem po filologii polskiej i mnie tam nauczyli, że absolutnie każdą książkę powinno się doczytać do końca, jeśli chce się mieć prawo do wypowiadania opinii na jej temat. No to doczytałam i mam prawo powiedzieć, że tak słabej pozycji nie miałam w rękach od dwóch lat kiedy ktoś podarował mi na urodziny "Pragnienie" Carrie Jones (napisana na fali popularności "Zmierzchu" opowieść o świecących na złoto potworach z lasu, które chcą czegoś od głównej bohaterki, ale nikt nie wie czego). Howgh
He,he,he :-D
UsuńCześć ;) Trochę z innej beczki...
OdpowiedzUsuńNie wiem czy to w Twoim stylu ale najnowszy post na moim blogu to zabawa, w której może chciałabyś wziąć udział, by Twoi czytelnicy poznali Cię bliżej ;> Jeśli masz więc ochotę zapraszam na 22megazine.blogspot.com i do wzięcia udziału w zabawie :)
Pozdrawiam,
MEG
Z tej samej beczki: takie spamowanie to brak szacunku dla autora posta i opublikowałam Twój komentarz tylko dlatego, żebyście mogli przeczytać, że mój blog to nie jest tablica ogłoszeń duszpasterskich.
UsuńHehe, fajna recenzja :) Ksiazki nie czytalam, moze kiedys zajrze z ciekawosci :)
OdpowiedzUsuńnuda
OdpowiedzUsuńNajgłupszym filmem, jaki oglądnęłam był chyba film pt."Martwica mózgu". W skrócie to był on o tym, że w wyniku gwałtu dokonanego przez szczury na małpach(tak, szczury zgwałciły małpy! nie mam tylko pojęcia, "czym" je zgwałciły, bo w moim mniemaniu szczur może co najwyżej ugryźć małpę w klejnoty rodowe) powstał krwiożerczy gatunek szczuro-małpa. Ugryzienie przez tegoż osobnika powoduje ową znaną z tytułu martwicę mózgu i zamienia człowieka w bezlitosnego zombie, który zagryza, ślini, niszczy, pożera-w skrócie robi miazgę ze swoich przerażonych, wrzeszczących, skamlących, srających pod siebie ze strachu ofiar. No ale sam temat to jeszcze nic w porównaniu do tego, jak ten film został nakręcony. Lubie stare filmy, ale ten, mimo że powstał gdzieś chyba ok.1990 roku to mógłby być oglądany co najwyżej przez sędziwych przedstawicieli człowieka rozumnego kopalnego w paleolicie- i to pod warunkiem, że byłby wtedy zajęty chociażby patroszeniem swego wciąż żywego obiadu i oglądałby jednym okiem.
OdpowiedzUsuńPo oglądnięciu tego filmu miałam wciąż przed oczami walające się wszędzie flaki. W tym filmie to flaki grają właściwie niemal główną rolę, a jeśli nie główną to zawsze stanowią przynajmniej tło.
Znawcy podobno się nad nim zachwycają, ja za to spociłam się tylko jak świnia z wysiłku, by go skończyć.
A i jeśli ktoś będzie jednak chciał to arcypopierdolonedzieło oglądnąć to radzę zachować wstrzemięźliwość od jedzenia (szkoda by było je zmarnować), bo na tym filmie puszczenie pawia byłoby chyba nawet mile widziane, a przynajmniej uzasadnione.
Co ktoś to zrecenzuje, to krytyka na maksa. Nawet do ręki nie biorę tego gniota, omijam z dala półki. Nie rozumiem fenomenu takich "arcydzieł". Ale chyba chodzi o to, że nie ważne, co gadają, ważne, że o tym gadają, a kabza sama się napełnia - geniusz marketingowy.
OdpowiedzUsuńJestem w trakcie czytania.. Jednym powodem, dla ktorego w ogóle zabrałam się za tą ksiażke była ciekawość.. No i moze fakt, że nie lubie bezpodstawnej krytyki ;) autorka chciałą wyjść na wielce wyzwoloną i nowoczesną, ale jak dla mnie efekt jest mizerny. Książka napisana jest na.. moim poziomie. Myślę, że gdybym zabrała się za dzieło literackie mój język nie byłby wiele lepszy. Całość jest po prostu zabawna. Pokazuje tendencje do tego że w dzisiejszych czasach, aby stworzyć "dzieło" trzeba wziąć cichą, zakompleksioną, nieśmiałą dziewczynę i cisnąć ją w rmiona bogatego, cudownego i przystojnego mężczyzny, który skrywa mroczny sekret. Sukces gwarantowany, kasa w kieszeni. Drugiego tomu nawet nie dotknę ;)
OdpowiedzUsuń