Czy jestem Waszą marionetką?
Zawsze byłam osobą, która miała swoje zdanie. Zazwyczaj było one dość krytyczne i odmienne od opinii innych ludzi. Nie potrzebowałam się nikim sugerować, nikogo radzić ani pytać, po prostu wiedziałam swoje i już. Popełniłam przy tym miliony błędów, ale były to błędy moje, logiczne konsekwencje podjętych wyborów. Swoich własnych wyborów.
Przez pierwsze kilka miesięcy po założeniu bloga moje poczucie pewności siebie urosło o jakieś 100%. Skoro ludzie chcieli tu zaglądać, komentowali wpisy i stylizacje, oznaczało to, że to co robię ma sens nie tylko dla mnie. To był świetny zastrzyk pozytywnej energii, zielone światło dla dalszych działań, potwierdzenie własnego stylu w szerokim tego słowa znaczeniu i zewnętrzne przyzwolenie na więcej. Czułam się spełniona i spokojna. Wewnętrznie silna. Zrównoważona.
W pewnym momencie prowadzenia bloga starałam się za bardzo. Skuszona podpatrywaniem działań innych blogerek przed zakupem butów robiłam sondę na FB "hot or not", pytałam o opinie, brałam do serca każdą krytykę. Apogeum zagubienia osiągnęłam w trywialnym momencie pofarbowania włosów. Zmiana koloru wywołała lawinę komentarzy i naburmuszonych min w stylu "nie podoba mi się, w blond dużo lepiej". Czytelnicy ubzdurali sobie posiadanie prawa do mojego wizerunku wydając jednoznaczne osądy na temat mojego wyglądu, które wynikały jedynie z niechęci do zmian. Skoro poznali mnie jako blondynkę, tą blondynką miałam już pozostać na wieki. Przywiązanie do tego co stare i znane często brało górę nad obiektywną krytyką. Siła słów, które małymi literkami ścieliły się pod wtedy pod postami zachwiała moją pewnością siebie, dałam się przekonać, że większość wie lepiej, że patrzy na to bardziej kompleksowo i z dystansem. Stałam się marionetką uwięzioną w szponach cudzych opinii.
Po miesiącu wróciłam do blondu.
Druga tak silna fala krytyki przetoczyła się przez blog niczym huragan po wpisie z ŁFW, w którym skrytykowałam Tamarę. Tysiące wejść na stronę z różnych zakątków Polski, które wróżyły mi koniec "kariery", opluwały jadem i zarzucały wspinaczkę po trupach do celu. Eve-r-green się skończyła, umarła. Zgodnie z radami życzliwych powinnam nacisnąć "skasuj blog" i w ramach skruchy i przeprosin przejść pielgrzymkę do Częstochowy. Najlepiej na kolanach. Paradoksalnie jednak to właśnie ten wpis ukierunkował tę stronę w świadomości internetowej społeczności jako ostoję szczerych osądów, bez zbędnego słodzenia i wchodzenia w tyłek. Ludzie, którzy mnie czytają upewnili się, że zawsze będą mieli gwarancję subiektywnego poglądu. Tak, tak, subiektywnego. Bo ja nie muszę być politycznie poprawna, miła na siłę i obiektywna, jak setki magazynów czy modowych portali. Mam ten przywilej, na który w mediach może sobie pozwolić wąskie grono odbiorców - jestem blogerką.
Po co to piszę? Aby uświadomić Wam jak łatwo można się zatracić. Wystarczy chwila wątpliwości w siebie, aby ludzie dostrzegli Twoją słabość i próbowali Cię przekonać do własnych poglądów. Piszę to szczególnie w kierunku początkujących blogerek, które pod wpływem komentarzy są zmienne jak chorągiewka na wietrze.Wierność sobie i swoim ideałom jest zawsze w cenie. Warto o tym pamiętać, zwłaszcza w blogosferze, w której tak łatwo jest się dać ponieść mainstreamowi.
"A co może stać się Twoją klęską? Gdy już nie potrafisz być sobą, gdy
zaczynasz miotać się pomiędzy, gdy rozpoczyna się proces bycia
tłem, zmieszania się z tłumem. Klęska osobowościowa, wyobcowanie
własnego ja, bezpłciowość, nijakość, bezbarwność, szarość.
Muszę chyba stwierdzić, że to straszne gdzieś tam po drodze zacząć
gubić tą cenną niepowtarzalność. "
Świetny tekst, świetne przemyślenia. Konstruktywna krytyka to jedno, a wylewanie pomyj tylko dlatego, że ktoś ma inne zdanie i "śmiał" o tym napisać - drugie. Pewnie większość z tych negatywnych komentarzy to Anonimy? Każdy ma prawo do własnej opinii - ja pod swoją podpisuję się nie tylko blogowym pseudonimem ale imieniem i nazwiskiem, a jeśli ktoś będzie miał z tym problem... cóż, to jego problem. W dzisiejszych czasach trzeba mieć przysłowiowe jaja żeby być sobą.
OdpowiedzUsuńO anonimach to nawet nie ma co pisać. Szkoda czasu. Choć przyznaję, że dostaję je bardzo rzadko.
Usuńzaglądam tu jeszcze, w sumie z sentymentu. strasznie sie miotasz, kobieto. "poczucie pewności wzrosło o 100%" i zaraz potem "Stałam się marionetką uwięzioną w szponach cudzych opinii". keep calm and keep calm, bedzie dobrze.
OdpowiedzUsuńI właśnie takie osoby jak Ty zburzyły mój rozsądek. Niby nic mnie tu nie ciągnie, ale zajrzę jeszcze z sentymentu. Takim osobom chciałam WTEDY dogodzić i starałam się na siłę zrobić wszystko zgodnie z oczekiwaniami. Teraz mam to gdzieś. Będziesz mnie odwiedzać - spoko, nie będziesz - na razie, trudno. I jeszcze jedno - miotałam się. Czas przeszły. Dziś nie mam takich problemów :)
UsuńMasz rację, że bardzo łatwo się zatracić, gdzieś w lawinie tych wszystkich blogów, opinii, krytyki, łatwo zgubić własne zdanie. Może dość dziwnie to brzmi, ale czytając x opinii - x takich samych opinii na Nasz temat, zaczynamy się zastanawiać czy na pewno to co robimy jest dobre, czy na pewno decyzja, którą podjęliśmy jest poprawna? Ale przecież na tym polega życie, na podejmowaniu własnych decyzji, jeżeli okażą się nietrafne to już Nasza sprawa i nauczka na przyszłość. Ja cenię Cię właśnie za to, że swoje zdanie potrafisz powiedzieć, czasami się z nim zgadzam, czasami nie, ale wiem, że jesteś szczera i prawdziwa, a to bardzo ważne cechy w tym cukierkowo-lukrowym świecie nadmiernego słodzenia i komplementowania.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Dokładnie!
UsuńDziękuję :-*
Bardzo mądry wpis, niech młodsze koleżanki po fachu wezmę go sobie do serca :)
OdpowiedzUsuńSkłania do przemyśleń.
OdpowiedzUsuńKażdy z nas krytykuje i jest krytykowanym. Fajnie by było gdyby to była budująca krytyka, która wnosi coś, a nie taka zawierająca jad.
OdpowiedzUsuńTrzeba trzymać się swoich poglądów, swojego zdania, aby inni nie weszli nam na głowę.
Pozdrawiam Cię serdecznie
Karolina
Dobrze powiedziane. Nie dać sobie wejść na głowę - to proste zdanie może spokojnie służyć za podsumowanie tego całego tekstu :)
UsuńJa tam lubię Ciebie czytać, często wypowiadasz rzeczy, które gdzieś tam i mnie na sercu leżą, ale ja nie mam odwagi ich napisać. Mój blog jest jakby bardziej o mnie niż o modzie strikte, dlatego też nie widzę potrzeby by u mnie takie teksty zaistniały :)Natomiast ktoś musi pisać o tym naszym małym blogowym bagienku i o modzie, projektantach i przemyśle modowym nie dodając do tego kilograma cukru :) A jeśli chodzi o Częstochowę to wiesz i tak zapraszam, zajebiście było by się spotkać na weekend, wszystkich obgadać, poplotkować i wypić parę winek hihi Buźka
OdpowiedzUsuńpiękne słowa!
OdpowiedzUsuń