Dlaczego ojciec twojego dziecka wcale nie jest ci potrzebny do szczęścia?
źródło zdjęcia: dobrarada.pl
Byłam dziś z koleżanką na drinku. Nie widziałyśmy się trochę i zaskoczyła mnie wiadomością, że się rozwodzi. Ucieszyłam się, bo jej mąż to chodząca świnia. Dokładnie ten typ mężczyzny, który zdecydowanie na nią nie zasługiwał - opryskliwy, gburowaty, przemądrzały i ze skłonnościami do skoków w bok. Koleżanka również wydawała się być z faktu uwolnienia się z kajdan małżeństwa zadowolona, sen z powiek spędzał jej tylko jeden problem - jaki wpływ na ich uroczą małą córeczkę będzie miało rozstanie rodziców. Wymieniała wady i zalety wychowania dziecka w pojedynkę, opisywała możliwe traumy i problemy psychologiczne, które na podstawie rozwodu na pewno uaktywnią się w przyszłości. Klepała mi na ten temat dobre pół godziny, podpierając się co głupszymi (rzekomo) psychologicznymi tezami. Mój organizm wywiesił białą flagę i z automatu przeszedł w funkcję stand by, całkowicie wyłączając się z dialogu (monologu?), co trzecie zdanie grzecznościowo przytakując, co piąte współczująco kiwając głową. Znajoma ciągnęła temat w nieskończoność, a we mnie kotłowało się niedowierzanie wymieszane do spółki z niemałym szokiem.
"Dziewczyno - pomyślałam sobie - mamy XXI wiek, dzięki internetowi jakiś pierdyliard sposobów na usamodzielnienie się i zdobycie rozwiązań na wszystkie nurtujące nas problemy i pytania, a ty mi wyskakujesz z syndromem pustki po tatusiu".
Serio?
Seriooo?!
Moja mama wychowała mnie sama. No może na spółkę z dziadkami, którym podrzucała mnie w okresie jej studiów. Z ojcem rozwiodła się, gdy byłam w podstawówce, a i tak uważam, że było to dużo za późno. Z tatusiem łączy mnie co najwyżej jedna komórka, która przyczyniła się do mojego powstania. Poza tym swoją rolę w moim życiu mógł sobie równie dobrze darować, bo i tak nic do niego nie wniósł. Wszystkiego nauczyła mnie mama, a tego czego nie zdołała nauczyło mnie podwórko. I przyjaciele. Później - kolejno - szkoła z internatem, pierwszy chłopak, studia, morze imprez, praca i małżowa miłość. Nie mam spaczonej psychiki, facetów nigdy nie wybierałam według schematu "szukam taty, zaopiekuj się mną" (no chyba, że wliczać w to związki ze starszymi od siebie, choć to chyba bez znaczenia, bo summa summarum ton w tych relacjach i tak zawsze nadawałam ja), ba! nawet śmiem twierdzić, że wyrosłam na całkiem spoko radzącą sobie w życiu dziewczynę. W dodatku szczęśliwą. Nigdy nie żałowałam tego, że tatuś nie był na mojej osiemnastce i że nie wysyła kartek na urodziny. Jestem też pewna, że nie pożałuję, gdy nie odprowadzi mnie do ołtarza w dniu mojego ślubu czy nie weźmie w ramiona swojej nowonarodzonej wnuczki. Szkoda marnować czas na kogoś, kto nigdy nie miał go dla mnie. I naprawdę, nie łkam z tego powodu nocami w poduszkę.
Żyjemy w super czasach, jednych z lepszych w historii dziejów. Tyle możliwości, tak duży potencjał na zorganizowanie sobie fajnego życia. Samotna matka wychowująca dziecko nikogo już nie dziwi. Często jest multizadaniową kobietą sukcesu zgrabnie żonglującą czasem pomiędzy karierą, swoim maleństwem, a własnym hobby. Jak pójdzie jej uszczelka w łazience włączy sobie google, pomysłu na obiad poszuka na ulubionym blogu kulinarnym, a męską wyprawę na ryby zorganizuje synowi z przyszywanymi wujkami. Dla współczesnych matek nie istnieje słowo "niemożliwe". Współczesna matka nie musi nikogo zastępować, starać się bardziej, dwoić i troić z poczucia winy za odebranie dziecku luksusu dorastania wśród obojga rodziców. Potrafi sama wychować potomka w zgodzie z takimi samymi ideałami, w jakich dojrzewają dzieci mieszkające z obojgiem rodziców.
I żeby nie było - nie nawołuję do bojkotu, masowych histerii i rozwodów. Mam wiele znajomych z ojcami w koszulkach "super tato". Na pewno fajnie jest sklejać wspólnie modele samolotów, chować się za plecami ojca, gdy mama psioczy nad rozbitym wazonem, a w dorosłym życiu wspólnie chodzić na piwo do baru. Mówię tylko, że jeśli wasza matka jest ogarniętą i rezolutną kobietą tak samo fajnie jest dorastać w pojedynkę. Więc jeśli jesteś w swoim małżeństwie nieszczęśliwa, a tkwisz w nim tylko i wyłącznie ze względu na dobro dziecka, to uwierz mi, że to właśnie dla dobra swojej pociechy powinnaś trzasnąć drzwiami, a jutro z samego rana złożyć pozew o rozwód. Dziecko wychowane samotnie, ale przez uśmiechniętą matkę, to dziecko o wiele szczęśliwsze od tego, które codziennie zatyka uszy poduszką kuląc się ze strachu pod ostrzałem przekleństw i latających w kuchni talerzy.
Wierz mi, wiem co mówię, przerobiłam obie wersje.
I zdecydowanie ta z dorastaniem z samą mamą we dwójkę była w moim przypadku najfajniejszą opcją ever.
All the single ladies, all the single ladies, all the single ladies!
Lepiej wychowywać dziecku samemu niż się męczyć przez całe życie ;)
OdpowiedzUsuńPewnie, że tak. Nie wyobrażam sobie jak będąc sama nieszczęśliwą miałabym wychować szczęśliwego małego człowieka.
UsuńZgadzam się z Tobą.
OdpowiedzUsuńZaraz Cię pewnie zjedzą bo przecież pełna rodzina to dobro najwyższe nawet jak on pije i bije. I coby nie było lepiej mieć dwoje rodziców.
Otóż ja i mój brat jesteśmy przykładami, że można wyjść na spoko linie zycia bez specialnej traumy 'Bo taty nie było" Dziecko jest mądre. Znajdzie sobie męski wzorzec w otoczeniu. Moim był dziadek, mojego brata jego chrzestny.
Da się. Tylko trzeba mieć mózg i myśleć samodzielnie a nie poradnikami i treściami "amerykański naukowcy z Uniwersytetu w Kalifornii odkryli, iż"
Odkryli, iż deszcz jest mokry :-D
Usuńa czy Pani Ewa posiada dzieci :) ...
OdpowiedzUsuńoh, ewo, jak ja Cię za ten wpis kocham (i nie tylko za ten, żeby nie było;)). jestem zdania, że dziecko lepiej na tym wyjdzie, jeśli rodzice się rozstaną, niż jak będą trwać ze sobą w związku, ze względu na dziecko, któremu nic to nie da. bo chyba lepiej mieć osobnych rodziców, niż udawać szczęśliwą rodzinkę i rzucać kurwami na prawo i lewo, bo mamusia i tatuś nie są ze sobą szczęśliwi.
OdpowiedzUsuńDobry tekst, szacun. Rozwodzaca sie Kasia z Wawy. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńBrak ojca może mieć większy wpływ na chłopców.
OdpowiedzUsuńZgadzam się w 100%. I czego się Panie nie spodziewacie, za swoich (zbyt) młodych lat zostałem dawcą materiału genetycznego, dla sporo ode mnie starszej, zmanierowanej kobiety, dla której "nadszedł już najwyższy czas" i jeszcze tylko dziecka nie miała odhaczonego na liście "do zrobienia przed czterdziestką". Miałem wybór: zostać pod pantoflem, lub odejść jeszcze zanim dla dziecka taka zmiana będzie trudna do zrozumienia. Nie utrzymuję kontaktów, bo kończyło się to moją uległością lub karczemnymi awanturami - w tym wypadku zdecydowałem że lepiej dla dzieciaka, żeby miało tylko matkę niż dwoje furiatów. Płacę za to sporą kasę a w przyszłości wiem, że zapłacę znacznie większą, niematerialną cenę, ale tak wybrałem - to taki głos z drugiej strony medalu.
OdpowiedzUsuń