O cyckach, niezdecydowaniu i jednej dobrej kolekcji, czyli pierwsza relacja z pokazów ŁFW.

Dzisiejsze popołudnie spędziłam przed komputerem. Dzięki możliwości transmisji na żywo z Designer Avenue mogłam choć w części uczestniczyć w pokazach Łódzkiego Tygodnia Mody i przyznam, że to bardzo fajne rozwiązanie. Nie trzeba się przepychać do wejścia, rozpychać łokciami, deptać wzajemnie nowo zakupionych bucików ze skóry aligatora. Wystarczy wygodnie rozsiąść się na kanapie i nacisnąć play. Oczywiście ominie nas cała ta otoczka i niepowtarzalna atmosfera FW, nie zlustrujemy wzrokiem tych wszystkich barwnych osobowości, nie posączymy darmowego Martini w snobistycznej sferze VIP, ale Ci, którzy zasiądą przed monitorem swojego laptopa z zamiarem obejrzenia esencji Fashion Weeku, czyli najnowszych propozycji polskich (i nie tylko) projektantów z pewnością będą zadowoleni.

Obejrzałam dziś 4 pokazy i pokuszę się o małą recenzję. Subiektywną, rzecz jasna. Ktoś mi kiedyś powiedział, że nikt nie powinien mi wmówić, że moja opinia jest gorsza od zdania innych dziennikarzy, więc się  tego uparcie trzymam. Ku wszelkiej rozpaczy osób, którym czasem się na moim blogu obrywa.

Do rzeczy.

Berenika Czarnota to projektantka, która słynie ze swojej miłości do wszelkiego rodzaju dzianiny i swetrów. Jest to zupełnie nie mój klimat, ale jej poprzednia kolekcja była na tyle ciekawa i charakterystyczna, że bez problemu potrafię przywołać ją w pamięci. Niestety ta sztuczka na pewno nie uda się po raz drugi. Obejrzałam pokaz od początku do samego końca i choć zawsze w trakcie robię notatki i spisuję swoje przemyślenia, tym razem nie zanotowałam nic odkrywczego poza hasłem "swetry". Swetry krótsze, swetry dłuższe, swetry z motywem dziwnej czaszki (twarzy?) - wszystkie one przeleciały przez ekran i zniknęły w czeluściach back stagu. Naprawdę nie potrafię tego wytłumaczyć, ale żadna sylwetka wykreowana przez projektantkę nawet na chwilę nie utkwiła mi w pamięci. Być może olśni mnie jutro, gdy przejrzę oficjalne zdjęcia z pokazu, ale póki co jeden wielki black out. Zapamiętałam za to nudną muzykę (na początku nawet myślałam, że transmisja live nie obejmuje fonii i operator streamingu sam dobrał podkład, co by nie ślęczęć przed komputerem w głuchej ciszy, ponieważ przez chwilę wręcz niemożliwe wydało mi się aż tak spore niedopasowanie kroków modelek do rytmu muzyki - szły zdecydowanie za szybko). Jednym słowem klops. Liczę na to, że jutro obejrzę jeszcze raz wszystko na spokojnie i się opamiętam, bo póki co naprawdę mi się nie podobało.

Wiola Wołczyńska. Po tym pokazie miałam w głowie tylko jedną myśl - nie lubię i nie chcę oglądać na wybiegu modelek z dużymi piersiami! Przez cały czas mój wzrok mimowolnie przykuwały sterczące pagórki, a nie (całkiem przyzwoite zresztą) bluzki i sukienki. I jeszcze raz napiszę dokładnie to samo co na swoim FB. Ja rozumiem, że nie promujemy anorektyczek, dodajemy otuchy kobietom plus size i inne duperele, ale na Boga, pokazy mody mają swoje własne reguły gry i sprawdzały się one wyśmienicie przez kilka ostatnich lat, więc po co na siłę coś zmieniać i ulepszać. I możecie mnie zlinczować, ale wybieg to wybieg, modelka na wybiegu ma spełniać rolę wieszaka prezentującego ubrania i nie chcę, aby cokolwiek odwracało od tego moją uwagę. Zgaduję, że Pani Wiola miała na myśli wzniosłą i jednocześnie prostą ideę, która miała na celu pokazać, że w jej ubraniach świetnie wyglądają normalne kobiety, takie, które mijamy na co dzień na ulicy, ale chyba się lekko zagalopowała. Piersi dorodne niczym bochny chleba swobodnie falowały po wybiegu i w pewnym momencie poczułam niesmak, że jestem zmuszana do takiego widoku, choć wcale tego nie chcę. Dobry brafitting z pewnością rozwiązałby sprawę, no ale nie od dziś wiadomo, że prawie wszyscy projektanci wzdrygają się na myśl o nałożeniu modelce stanika, tak jakby dwa gołe sutki nadawały kolekcji jakiegoś głębszego metafizycznego sensu. Podsumowując - cycki odwróciły moją uwagę od rzeczy najważniejszej, czyli kolekcji, więc znowu nie jestem w stanie wypowiedzieć się na temat czegoś, czego nie widziałam. Trudno.

Aga Pou to zdecydowanie najlepszy pokaz pod względem merytorycznym. Geometryczne printy w ciekawych kolorach, fantastyczne łączenia różnych deseni, piękne garnitury genialnie wpisujące się w aktualne trendy. Kolekcja od razu skojarzyła mi się z najnowszą Pradą, ale trzeba zaznaczyć, że nawet jeżeli projektantka inspirowała się ubraniami tego wielkiego domu mody, to była to inspiracja pomysłowa i nieodtwórcza. Na plus fajnie wystylizowane modelki, które zostały idealnie dobrane do charakteru kolekcji spajając wszystko w jedną, przyjemną dla oka całość (gładkie włosy związane w koński ogon, spokojny makijaż - tylko jedna dziewczyna miała usta pomalowane na turkusowo i szczerze mówiąc nie bardzo wiem, dlaczego tylko ją jedyną z całej grupy spotkał taki przywilej). Nawet oklepaną już po stokroć baskinkę Aga Pou zamieniła w interesujący element topów czy sukienek. Męskie sylwetki momentami balansowały na granicy kiczu (szczególnie garnitur w tęczowe pasy), ale doskonała konstrukcja ubioru broniła honoru kreatorki. Podobała mi się też muzyka na żywo w wykonaniu pana łudząco podobnego do Georga Michaela w czasach jego świetności, choć momentami piosenkarz zapominał, że to nie koncert jego własnej osoby, a pokaz mody i jego plątanie się po wybiegu było trochę uporczywe. Odniosłam wrażenie, że zdarzyło mu się też delikatnie zafałszować, ale tego nie jestem w stanie stwierdzić obiektywnie. Być może jakość głosu przy transmisji live miała tu swoje pięć groszy. Niemniej jednak szybka, żwawa muzyka była w moim mniemaniu o niebo lepsza od smętnej Kari Amirian, która śpiewała do pokazu Wiolki Wołczyńskiej. Jutro na pewno sprawdzę kim był tajemniczy wokalista.

Rina Cossack kazała na siebie czekać z 15-minutowym opóźnieniem, ale tłumaczę to sobie tak, że być może o programowej godzinie wolontariusze dopiero wpuszczali gości na salę, więc logiczna była mała obsuwa czasowa. Niemniej jednak był to najdłuższy dysonans między faktycznym a przewidywanym rozpoczęciem, który skrupulatnie tu odnotowuję. Co do samej kolekcji to szczerze przyznaję, że jestem trochę skołowana i nie wiem, co o niej myśleć. Odniosłam wrażenie, że projektantka chciała chwycić dwie sroki za jeden ogon i nie bardzo mogła się zdecydować, czy tym razem zaprezentuje łódzkiej publiczności rockową dziewczynę czy eterycznego elfa. Zwiewne i dziewczęce jedwabie w pastelowych kolorach przeplatały się z mroczną czernią nabijaną nitami i oprawioną w skórę. Długie suknie versus seksowne mini. Momentami powiewało Versace - białe materiały i metalowe nity, brzmi znajomo? W sumie ładnie i poprawnie, ale nic nowego. Była to moda, którą spokojnie można założyć na co dzień (lub wieczór). Na minus męskie sylwetki, które znalazły się tam nie wiadomo po co i chyba z przypadku (męski tors + spodnie, ewentualnie męski tors + szal + spodnie spokojnie można było sobie darować) oraz dziwaczny spływający z oczu make-up topielicy na modelkach, które miały na sobie lekkie i kobiece projekty. Wizja projektantki była niespójna, a ciągły brak równowagi pomiędzy dwoma stylami bezustannie wywoływał we mnie niezmierną chęć poznania inspiracji, która kierowała panią Cossack przy tworzeniu tej kolekcji. Choć teraz do mnie dotarło, że być może ten rozstrzał był jak najbardziej celowy i miał symbolizować dwoistość kobiecej natury? Muzyka była ciężka i rockowa, ale to chyba dobrze, bo inna zasłodziłaby pokaz na amen. Summa summarum pokaz poprawny i ładny, ale bardzo zachowawczy.


No i jak zwykle się rozpisałam. Gratuluję tym, którzy dotarli do końca, ja tymczasem zmykam spać. Jutro w końcu wracam do Polski i cieszę się podwójnie, bo w sobotę szykuję wielką urodzinową fetę na swoją własną cześć, a że jestem spragniona dobrej imprezy, towarzystwa i procentów zapowiada się szalony weekend. Jeżeli cenzura zdjęć na to pozwoli być może ukaże się relacja na blogu. 

Stay tunned!


kategorie:

5 komentarze :

    1. Podoba mi się krytyczne podejście, jakże dalekie od typowego "lizodupstwa" :) Aż teraz zachęciłaś mnie do zweryfikowania tych opisów, więc szukam relacji:)

      Pozdrawiam serdecznie

      OdpowiedzUsuń
    2. Aż obejrzę sobie dzisiejsze pokazy, już dawno nie miałam czego zrecenzować! Bardzo się cieszę jednak że ktoś jeszcze podchodzi do pokazów obiektywnie,a nie tylko po kolei przedstawia wszystkich wspaniałych projektantów (każdy wielce utalentowany ze świetną kolekcją) z którymi się piło w Małym Pikusiu na afterach... Co do dużych piersi się zgadzam, mam identyczną opinię na ten temat :)

      OdpowiedzUsuń
    3. Odniosę się jedynie do Riny Cossak, gdyż tylko tego pokazu nie przegapiłam.
      Faktycznie wszystko bardzo poprawne. Żadnych szaleństw. Też od razu pomyślałam o Versace. Inspiracja przy niektórych modelach ewidentna.
      Ciemnoskóry model był chyba tylko po to, by nadać kolekcji/projektantce światowego wydźwięku.
      Pisałaś o braku równowagi między stylami, a ja dopiszę o braku równowagi na wybiegu. Kilka modelek miało problem z poruszaniem się w wysokich obcasach. Moda modą, ale ubieranie nastoletnich dziewcząt w koszmarnie niewygodne, jak widać, obuwie to strzał w kolano. W kilku przypadkach zapamiętałam niepewny chód modelki, a nie strój. Czytałam kiedyś, że bodajże w Lanvin mieli podobny problem. Wybrnęli z niego projektując piękne sandałki na płaskiej podeszwie. Kolekcja na tym nie straciła.
      Nie zmienia to jednak faktu, że kilka rzeczy bym dla siebie wybrała.

      OdpowiedzUsuń
    4. Świetna recenzja moim zdaniem! Czy się z nią zgadzam, czy nie to już osobna kwestia (dodatkowy + za konstruktywną krytykę) ale jestem pełna podziwu i szacunku, że jako nieliczna (a może jedyna?) blogerka modowa zamieszczasz teksty, a nie skupiasz się tylko i wyłącznie na zdjęciach! Byłabym chora, gdybym tego nie "zaobserwowała"! :)
      Pozdrawiam,
      MEG

      OdpowiedzUsuń
    5. Mnie niestety nie było, ale może niedługo się to zmieni;-)

      OdpowiedzUsuń