Jak wyglądałam w Köln wiecie już z
poprzedniego posta, a wyglądałam na trochę bardziej odstrzeloną niż zwykle, ponieważ głównym punktem programu wieńczącym naszą wizytę w tym pięknym mieście był koncert Rihanny. Oczywiście chyba nie muszę tłumaczyć, że w ciągu dnia nie paradowałam po ulicach w zamszowych kozakach za kolano, tylko na zmianę miałam wygodne bikerki. Przełamywały styl długiej powłóczystej sukni równie dobrze, co skórzana ramoneska i rockowa biżuteria, a mimo to i tak nie uniknęłam zdziwionych spojrzeń mijających nas ludzi.
Po zrobieniu zdjęć pod katedrą poszliśmy poszwendać się trochę po sklepach. Przespacerowaliśmy się krótko brzegiem Renu (zimno!) i zjedliśmy obiad we włoskiej knajpce. Koncert odbywał się w
Lanxess Arena, a my mieliśmy wykupione bilety w pierwszym rzędzie. Moja ekscytacja lansiarskimi miejscówami trochę zmalała, gdy po wejściu do środka okazało się, że siedzimy totalnie na samym dole przy barierkach, które znajdowały się dokładnie na wysokości oczu. W sumie i tak przez cały występ staliśmy, bo wszyscy przed nami też stali i niemożliwością było zobaczyć coś na siedząco. Już myślałam, że bilety z miejscami siedzącymi to bzdura, kiedy to jedna z dziewczyn stojących przed sceną zdążyła zrobić się trupioblada i osunąć się na nogach wprost w troskliwe ręce pracowników pogotowia. Duchota i ścisk zrobiły swoje. Kolejny raz doceniłam opcję posadzenia tyłka w trzeciej godzinie koncertu, gdy nogi i krzyż solidarnie zaprotestowały przeciwko kolejnym minutom w pozycji pionowej. Suma sumarum więc miejsca mieliśmy bardzo dobre.
Głównymi fankami Rihanny okazały się być dziewczyny w grupie wiekowej 16 - 22. Dwie takie siedziały koło mnie i bardziej niż chłonięciem atmosfery koncertu były zajęte robieniem sobie 18tu (liczyłam!) sweet foci iphonem i dumaniem, na którym zdjęciu wyszły najkorzystniej. Po wspólnych obradach i wyborze najlepszego ujęcia (wszystkie były identyczne, sic!) fotka lądowała na fejsie, a młode grupies ponownie oddawały się czynnościom nagrywająco-fotografującym, co by nie umknęła im żadna ważna chwila. Było to zabawne i denerwujące zarazem. Tym bardziej, kiedy okazywało się, że po przebiegnięciu wzrokiem po sali podobne praktyki stosowało 99% publiczności. Do dziś zastanawiam się, czy te dziewczyny wchłoneły choć minimum koncertowej atmosfery, czy po prostu wszystko obejrzały dopiero na nagranym filmie po przyjściu do domu. No i dziwnie patrzyło się na osoby pod samą sceną, które z tego samego powodu nie tańczyły, nie szalały i nie skakały jak szalone, tylko dlatego, żeby nie stracić głębi i ostrości zdjęć. W takich momentach człowiek zaczyna sobie uświadamiać, że chyba jest już jednak z innego, starszego pokolenia.
Oprócz tego, że z innego pokolenia wiekowego byliśmy z małżem też zdecydowanie z innej grupy gustu muzycznego, jeżeli chodzi o support. Grał zespół o nazwie GTA, a raczej nie grał, tylko zapodawał doubstepową siekę zmiksowaną z co popularniejszymi kawałkami ostatnich lat. Uszy mi krwawiły, ping pong skakał i chwilami wątpiłam, czy Rihanna kiedykolwiek w tej hali się pojawi, bo chłopcy - dj'owcy biczowali nas swoim dorobkiem artystycznym przez bitą godzinę. Muszę przyznać, że skutecznie popsuli cały nastrój z oczekiwania na gwiazdę programu, bo gdy kurtyna w końcu poszła w górę i naszym oczom ukazała się Rihanna we własnej osobie nie specjalnie się tym faktem przejęliśmy. Nasze uszy zostały brutalnie zgwałcone i musiała minąć dłuższa chwila zanim zdołaliśmy się ponownie wczuć w klimat imprezy.
Jaki był sam koncert? Super. Choć muszę przyznać, że spodziewałam się większego efektu "wow". Rihanna na żywo jest piękna, ma mocny głos, genialnie tańczy i w ogóle jest mega cool. Ogólnie układy choreograficzne momentami wymiatały chyba bardziej niż sam wokal, który w dużej mierze był z playbacku, ale nie piszę tego jako zarzut, tylko stwierdzam fakty-wiem, że przy niektórych piosenkach po prostu nie dało by się osiągnąć efektu, który znamy z radia samymi czystymi solówkami. Może było trochę za mało tych największych przebojów, a za dużo piosenek, które oprócz płyty nie ujrzały gdzie indziej światła dziennego, ale z drugiej strony to właśnie te utwory uczyniły koncert unikalnym. Dla mnie osobiście najpiękniejszym momentem całego show były dwa ostatnie kawałki-"Diamond" i "Stay" zaśpiewane przez Rihannę od początku do końca live wynagrodziły wszystkie wcześniejsze mikro rozczarowania.
Ktoś kiedyś powiedział, że w życiu chodzi o to, by kolekcjonować emocje. Pod tym względem chyba zawsze muzyka na żywo, doprawiona odpowiednią atmosferą i bliskimi ludźmi będzie niedoścignionym zaklinaczem chwilii. Te z finału koncertu z pewnością długo będę wspominała z uśmiechem na twarzy.
|
Wesołe pysie. |
|
Katedra. Jest naprawdę przepiękna. |
|
Kontrola sprzętu. |
|
Mistrz drugiego planu. |
|
Przerwa na obiad. Bufet włoski. Szału nie było. |
|
Street style Köln. Nie mogłam się oprzeć, żeby nie zrobić tej dziewczynie po prawej fotki. Miała chyba kilometrowej długości nogi, czego niestety zdjęcie dobrze nie oddaje, ponieważ cykałam swoim mikruskiem. Małż z Nikonem dostali nagłego ataku wstydu i uciekli schować się do sklepu. |
|
Pół godziny przed rozpoczęciem. Na scenie możecie zobaczyć logo beznadziejnego supportu. Dobrze je zapamiętajcie, co by w przyszłości omijać szerokim łukiem. |
|
Piwo w Lanxess Arena kosztowało 6 euro. Jakaś masakra.
|
|
No i w końcu się pojawiła. Show rozpoczęła w słynnym haftowanym płaszczu Givenchy. Podczas całego koncertu Rihanna przebierała się 6 razy. Niestety nie rzucała ciuchami w tłum. Nic więcej jednak nie zobaczycie, bo mądra głowa Ewa zapomniała przed wyjazdem naładować baterie do aparatu, a na halę nie można było wnosić profesjonalnych lustrzanek. Zapewne z obawy, żeby nie uwiecznić gwiazdy w niesprzyjającej jej pozie lub z durnowatym wyrazem twarzy podczas śpiewania (Beyonce - pamietamy). Wiadomo - wizerunek rzecz święta. |
|
No hej. |
|
Tego wieczoru diwy stawiały na kozaki overknees. Uzgodniłyśmy to z Rihanną telepatycznie rano przed koncertem. |
|
No i ostatnie tchnienie aparatu.
|
Reasumując było bardzo fajnie. Ci, którzy idą na Rihannę podczas Openera mogą być spokojni - na pewno się nie zawiedziecie. Tymbardziej, że cena w porównaniu z biletami z samej trasy koncertowej jest naprawdę atrakcyjna (my za swoje bilety płaciliśmy po 110 Euro). Warto też się przemóc i powalczyć o miejsca przy samej scenie, bo gwiazda raz podczas koncertu zaszczyca możliwością obmacania swojego ciała schodząc z wielgachnym czarnym ochroniarzem do pierwszego rzędu swych wielbicieli.
A jeśli macie jakieś pytania co do samego koncertu to śmiało zadawajcie je w komentarzach - w miarę możliwości chętnie pomogę.
Zazdroszczę Ci starsznie tego ,że byłaś na koncercie Riri;) Ona jest świetna;)
OdpowiedzUsuńdzięki za relację :) teraz ciesze sie jeszcze bardziej, ze jadę :)
OdpowiedzUsuńpozdr, asia.
Riri nie miała Ci za złe, że robiłaś jej konkurencję tego wieczoru? :)
OdpowiedzUsuńKurcze a miałam już kupione bilety i w planach jechać na koncert Riri do Gdyni - jak to nie fajnie gdy trzeba wybierać między dwoma imprezami :(
OdpowiedzUsuńW wolnej chwili zapraszam do mnie na troche pasów w nieco innym wydaniu :)
Szczęściara z ciebie że byłaś na jej koncercie, strój idealnie dobrałś do wydadzenia! super !
OdpowiedzUsuńŚwietny post, przeczytałam jednym tchem. :)
OdpowiedzUsuńJa co prawda na konceet rihanny sie nie wybieram bo nie koniecznie mnie kreci ten klimat muzyczny ale niestety zjawisko rejestroatorow anizeli uczestnikow jest plaga dzisiejszych czasow i nie tylko na popowych koncertach. Jak bylismy na koncercie Coldplay w Wawie to było podobnie, skala zjawiska o wiele mniejsza niz na koncercie bibera na ktorym przy okazji pracy byłam, ale jednak wciaz wystepujaca i draznica kiedy stoisz pod scena podchodzi artysta a jego twraz zaslania las smartfonow. Faktem miejsca siedzace na koncertach momentami by sie przyadla jako standard a nie wyjatek bo jednak ilosc emocji, energii i scisku jest taka ze warto czasem odpoczac wciaz uczestniczac w wydarzeniu :)
OdpowiedzUsuńZazdrość!
OdpowiedzUsuńgreat <3 love riri
OdpowiedzUsuńxx
Co prawda na zbyt wielu koncertach nie byłam, ale w okolicy zawsze trafia się jakaś ekipa od słit foci ;)
OdpowiedzUsuńo jejku ... bardzo chciałam być na tym koncercie , ponieważ jak dla mnie Rihanna jest dla mnie nie tylko znakomitą wokalistą z ogromnymi możliwościami i niesamowitą barwą głosu ale także niezaprzeczalną ikoną stylu ♥
OdpowiedzUsuńOjej, Rijana... to rzeczywiście "muzyka"
OdpowiedzUsuńteż chciałabym ją widzieć tak blisko ;) fajnie miałaś- zapraszam: http://youbeefashion.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńMasz mega orginalnego bloga. Niedawno cię odkryłam ale się w tobie zakochałam :). Kocham to jak piszesz chciałabym, żeby mój blog był choć w połowie dobry jak twój :)
OdpowiedzUsuńhttp://pesymistki.blogspot.com/
Zazdroszcze:) Sama bardzo chętnie wybralabym się na jej koncert:)
OdpowiedzUsuńWygladałaś pięknie. Ponadto zawsze masz cos do powiedzenia i to mi się tutaj najbardziej podoba:)
Tak trzymaj. Pozdrawiam