Te książki musisz przeczytać

No i zaczęła się. Meterologiczna jesień, która - jak znam życie - za trzy tygodnie przeobrazi się w kolejną zimę stulecia paraliżującą polskich drogowców. Najlepiej więc omotać się wielgachną kołdrą i z kubkiem herbaty w ręku zakopać się w ciepłym łóżku. Ten mocno nieblogowy zestaw warto uzupełnić dobrą książką. Ciekawą literaturę jest znaleźć równie ciężko co wysprzedane espadryle Chanel, śpieszę więc Wam dziś
 z pomocą, bo ostatnio miałam farta do trzech naprawdę niezłych pozycji.


"Ziarno prawdy" Zygmunt Miłoszewski


Kontynuacja bestsellerowego "Uwikłania", którego nie miałam okazji przeczytać, ale zamierzam czym prędzej nadrobić zaległości. To historia morderstwa lokalnej działaczki społecznej, którą próbuje rozwikłać prokurator Teodor Szacki - mężczyzna w kwiecie wieku, zmęczony pracą, świadomy swoich życiowych błędów, które próbuje topić w szklance dobrego trunku i w ciele młodej kochanki. Małomiasteczkowość nowego miejsca zamieszkania, tęsknota za pozostawioną rodziną i statusem społecznym, jakim cieszył się
 w Warszawie wzmagają w nim irytację. Śmierć lubianej przez wszystkich nauczycielki odkrywa coraz więcej tajemnic - na jaw wychodzą romanse, kłamstwa, do życia budzi się antysemityczna legenda krwi.

Co ciekawe obrazy Karola de Prevota, rzekomo przedstawiające żydowskie rytualne mordy na chrześcijańskich dzieciach, o których mowa w książce, rzeczywiście można obejrzeć w sandomierskiej katedrze. Swoją drogą, czy to nie dziwne, że płótno przedstawiające tak sadystyczne sceny - czy autentyczne, czy nie to inne pytanie -  rozciąga się majestatycznie pod kopułą kościoła? Czy to odpowiednie miejsce na takie malowidło? I właściwie nie zajeżdża Wam to trochę prowokacją na tle religijnym? Zachęcam Was do przyjrzenia się bliżej temu ewenementowi. Ja w trakcie czytania przerobiłam chyba połowę internetu w poszukiwaniu informacji na ten temat i w sumie do teraz nie jestem pewna, co o tym wszystkim myśleć. Ciekawą rozprawkę znajdziecie m.in tu.

 Wracając do książki to oprócz wciągającego wątku morderstwa bardzo podobało mi się nakreslone przez autora studium psychologiczne Szackiego. Faceci, którzy cierpią, nigdy nie dają poznać po sobie, że coś ich boli. Zgrywają twardzieli, silą się na obojętność, podczas gdy w środku niemoc rozrywa im serca. Idealnie opisuje to chociażby ten fragment rozmowy telefonicznej prokuratora z dawno niewidzianym przyjacielem:


"- A propos baby, to jak tam?
- Kawalerskie życie, nie ma nudy, ostatnio mnie tutejsza sędzia zaskoczyła.
- Sędzia? Czekaj, moment. Pięć lat studiów, dwa lata aplikacji, trzy lata asesury...Chcesz powiedzieć, że zmieniłeś życie, żeby dymać laski po trzydziestce? Czy to jakiś żart? Ale rozumiem, że masz tam pewną różnorodność?
- Raczej. - Szacki poczuł, że męczy go ta rozmowa.
- Boże, najwspanialsze uczucie świata, zdjąć bluzkę z nowego ciała. Ale ci zazdroszczę.
Nie ma czego, pomyślał Szacki, który poznał już, co oznacza fizjologiczny seks, i - jak każdy mężczyzna - zachował prawdę o nim dla siebie. Prawdę o tym, że ciało sprowadzone do ciała składa się z samych irytujących niedoskonałości. Kwaśnego zapachu potu, nieforemnych piersi w brzydkim staniku, pryszczy na dekolcie, rozstępów wokół pępka, spoconej krawędzi majtek, włażących między zęby włosów łonowych, odcisku z boku małego palca u nogi i krzywego paznokcia.
- Ba! - powiedział, żeby powiedzieć cokolwiek.
- Taaa - rozmarzył się Kuzniecow. - Ale ja z czymś innym dzwoniłem, czekaj. (...)"



Podsumowując - wciągający thriller z lekko makabryczną legendą w tle. Moja mama przeczytała całą
 w samochodzie w drodze do mnie (nie jako kierowca, heh), mi zajęła dwa dni. Warto.



Barbara Demick "Światu nie mamy czego zazdrościć. 
Zwyczajne losy mieszkańców Korei Północnej"


Nie pamiętam, kiedy ostatni raz jakaś książka tak mocno mnie zszokowała. Chyba w liceum, gdy przerabialiśmy literaturę obozową. Nie jestem politycznym laikiem, ale przyznam, że o tym co tak naprawdę dzieje się w Korei Północnej nie miałam bladego pojęcia. Wiadomo, że reżim. Wiadomo, że propaganda
 i zniewolenie. Ale to co przeczytałam zadziałało na zasadzie elektrowstrząsu. 

Barbara Demick w 2001 roku jako korespondentka "Los Angeles Times" zamieszkała w Seulu, skąd miała pisać o obydwu Koreach. Wynikiem włanych obserwacji oraz rozmów z sześcioma uciekinierami jest powyższa książka, doskonała literatura faktu obrazująca okrutny totalitarny system, w najlepsze działający we współczesnym świecie. Chyba nigdy nie przestanie mnie zadziwiać, dlaczego inne cywilizowane kraje pienią się do wojny w Syrii z powodu kilkadziesięciu ofiar śmiertelnych, a zasłonę milczenia spuszczają na kraj, w którym ze względu na butną politykę koreańskiego szaleńca giną z głodu czy w obozach pracy miliony ludzkich istnień. To jak głęboko zakorzenił propagandę swojemu ludowi Kim Ir Sen jest po prostu niebywałe. Totalna dyktatura z obowiązkiem czczenia władcy niczym nadprzyrodzonego bożka, społeczna klasyfikacja społeczeństwa na kasty, zasada nieczystej krwi trzech pokoleń, czyli nieusuwalne piętno grzechów przechodzące z ojca na dzieci i wnuki, fałszowanie historii, zakaz odbierania zagranicznych kanałów, żeby czasem ktoś nie odkrył, że gdzieś indziej na świecie jest lepiej, normalniej. Że jednak jest czego zazdrościć.

Okropny jest przede wszystkim rozdział o wielkim głodzie, szalejącym w Korei Północnej w latach 1995 - 1999. Według szacunków do końca 1998 roku zmarło od sześciuset tysięcy do dwóch milionów ludzi, czyli 10% ludności.

"Mówi się, że ludzie wychowani w krajach komunistycznych nie umieją sobie radzić, bo liczą na pomoc państwa. Ale w czasie głodu w Korei Północnej tak nie było. Koreańczycy nie czekali biernie na śmierć. Kiedy upadł system dystrybucji żywności, musieli wykazywać ogromną inwencję w zdobywaniu jedzenia. Z tego, co było pod ręką, robili potrzaski i wnyki do łapania drobnych zwierząt, na balkonach wieszali siatki na wróble. Uczyli się przerabiać na pokarm niejadalne gatunki roślin. Sięgnęli do pamięci zbiorowej o dawnych klęskach głodu i w strategiach przetrwania naśladowali przodków. Nauczyli się zastępować mąkę drobno zmieloną słodką miazgą wydobywaną spod kory sosnowej. Ze zmaiażdżonych żołędzi robili galaretowatą masę, która niemal rozpływała się w ustach. Odrzucili zbędną dumę i niepotrzebny wstyd. W odchodach zwierząt hodowlanych szukali niestrawionych resztek kukurydzy. Dokerzy nauczyli się zdrapywać maź z podłóg magazynów portowych, w których przechowywano produkty żywnościowe, i po jej wysuszeniu oddzielać ziarenka ryżu i inne jadalne składniki."


Są w tej książce takie fragmenty, w których współczucie dla ludzi walczących tam codziennie o życie, pozwalają Ci tylko w milczeniu przełknąć tę gorzką pigułkę bezsilności i po prostu przewrócić kartkę dalej z nadzieją, że historia głównych bohaterów skończy się szczęśliwie. Niektóre tak właśnie się kończą, inne nie. Paradoksem uciekinierów jest to, że nie potrafią odnaleźć się w innym świecie. Nigdzie nie są u siebie, nocami dręczą ich wyrzuty sumienia ("O tym zjawisku pisał Primo Levi, zwracając uwagę, że ani on, ani inni ocalali z Auschwitz nie chcieli się widywać po wojnie, bo każdy z nich zrobił coś, czego się wstydził").

Zabrzmi to teraz banalnie, ale ta książka otrzeźwia umysł. Jest czymś w rodzaju snickersa dla zbytniego gwiazdorzenia - przypomina, że w życiu są ważniejsze dramaty niż nieposiadanie szpilek Louboutina.
A szczerze mówiąc, przeczytawszy tę książkę, było mi przez kilka dni wstyd myśleć jakie kwoty miesięcznie wydaję na ubrania...

 Do przemyślenia.



Szymon Hołownia i Marcin Prokop "Bóg, kasa i rock'n'roll"



Przyznałam, że do tej pozycji zabierałam się jak pies do jeża. Kiedyś zanotowałam sobie ten tytuł w liście do przeczytania, bo lubię mieć zdanie na dany temat, o który otarłam się osobiście, a nic bardziej nie irytuje mnie od podejścia "nie znam się, to wypowiem", ale jakoś zwlekałam z siegnięciem po tę lekturę. Ten opór był chyba niejako uwarunkowany moimi osobistymi przekonaniami. Bałam się, że zasypią mnie kościelne formułki gromiące zwyczajny styl życia, a kartki papieru poparzą niczym woda święcona diabła.

Jak się nietrudno domyśleć książka jest o Bogu. O religii. O wierze. Zamknięta jest w zgrabne i dość dowcipne ramy luźnego dialogu między sceptykiem a żarliwie praktykującym wyznawcą. I choć argumenty Hołowni w żaden sposób nie przekonały mnie do cudownego nawrócenia na drogę gorliwego chrześcijanina, tak pozwoliły mi w pewien racjonalny sposób zrozumieć ten religijny fanatyzm. Nie chcę tu obrazić niczyich uczuć religijnych i zdaję sobie sprawę, że temat wiary to stąpanie po cienkim lodzie, ale ja akurat nie jestem osobą, która patrząc na bezsensowną śmierć dziecka czy chociażby kolegi w moim wieku składa ręce do pacierza, przyjmując z pokorą tezę, że taka jest wola boska. No po prostu nie skleja mi się to, cytując za Prokopem. 

Książka jest jednocześnie świadectwem niebywałej błyskotliwości i inteligencji obydwu autorów. Szermierki Prokopa i Hołowni są naprawdę na najwyższym słownym poziomie i niekiedy czytając te wszystkie ubrane w piękne metafory zdania, mimowolnie zaczynasz zastanawiać się nad całą masą pobocznych wątków. 
W pamięci szczególnie utkwiło mi stwierdzenie o "próbie przedłużenia wakacyjnej miłości poza sopockie molo". Idealne określenie tego, że pewne etapy na swojej drodze po prostu trzeba zamykać bez prób sztucznego podtrzymywania ich przy życiu. Żeby coś zyskać, musisz z czegoś zrezygnować (o podobnej sytuacji pisałam w tym poście). Niby oczywiste, ale miło jest czasem rozkminić na nowo kwestie fundamentalne. Podobał mi sie też wzajemny szacunek, który bije od obydwu autorów. Nie ma tu prób przeciągania liny na swoją stronę, przekonywania o wyższości tej racji nad inną. Jest za to pogodny - ale też nie tak lekkostrawny jak mogłoby się wydawać - dialog dwóch dorosłych facetów opowiadających
 o swoich regułach życia.

 Reasumując - dobrze przedstawiona próba różnobiegunowych wizji na temat konstytucjonalnych tematów. Myślę, że Kościół mógłby więcej, gdyby w jego szeregach było więcej takich osobowości, jakim niewątpliwie jest Hołownia.



A dla wszystkich, którym udało się dotrwać do końca tego postu niespodzianka w ramach wytrwałości. Jako, że nie lubię kolekcjonować książek, bo przy kolejnej przeprowadzce to zawsze dwa kartony więcej, a sądzę, że więcej dobrego powyższe tytuły przyniosą będąc puszczone w obieg niż leżąc odłogiem na półce - uroczyście ogłaszam konkurs, w którym do wygrania będzie powyższa opisana przeze mnie trylogia. 

Wystarczy, że w komentarzu pod tym postem zostawisz komentarz z odpowiedzią na pytanie "Dlaczego to właśnie TY powinnaś wygrać te książki?"
Z całego serca nienawidzę tego pytania konkursowego, dlatego nagrodzę osobę, która zostawi najidiotyczniejszy komentarz :-)
Osoby "anonimowe" proszone są o pozostawienie swojego adresu mailowego w celach kontaktowych.

 Dodatkowo należy polubić profil eve-r-green na fejsbuku (a dlaczego trzeba pisałam tutaj). 

Konkurs trwa od dzisiaj do niedzieli 29.09.2013. Zwycięzcę ogłoszę następnego dnia.

Powodzenia!


WYNIKI:

Dziękuję Wam za kupę śmiechu i masę głupawych odpowiedzi. Ubawiłam się znakomicie. Najlepszy komentarz, który szczerze mnie rozbawił był pierwszy i brzmiał "bo tak". Gratulacje dla Erill! :)

22 komentarze :

    1. Dobrnęłam i moja odpowiedź brzmi:
      Bo tak.

      :D

      OdpowiedzUsuń
    2. Taak, też nie lubię tego pytania ;) Dlatego odbiję piłeczkę odpowiedzią, którą udzieliła również moja znajoma na rozmowie kwalifikacyjnej ubiegając się o wysokie stanowisko w firmie typu ęą ( i została przyjęta). Dlaczego to ma być Pani? ... A dlaczego nie? :D Liczę więc na ujmującą moc tego odpowiedzio-pytania, zatem: Dlaczego to właśnie TY powinnaś wygrać te książki?... A dlaczego nie?! ;)
      w sensie Why not?/ Proč ne?/ რატომ არ?/ Bakit hindi mo?/ почему не так ли?/ Cén fáth nach bhfuil tú?/
      Cur non tu?/ no dobrze... po niemiecku się trochę boję ;)

      Pozdrowionka,
      Jadźka
      jadzka@op.pl

      OdpowiedzUsuń
    3. Dagi świetne recenzje-czytałam je z wielkim zainteresowaniem:) Aż chce się po nie sięgnąć... druga pozycja bardzo interesująca:) Pozdrawiam

      OdpowiedzUsuń
      Odpowiedzi
      1. Po raz kolejny zwracam Ci uwagę, że NIE nazywam się Dagmara.

        Usuń
    4. Bo takie fragmenciki mi nie wystarczają, żądam całości! :p
      iwanek_00@interia.pl

      OdpowiedzUsuń
    5. ..bo nowakolekcja H&M wygrała w tym miesiacu z empikiem :P
      natalia.w1@wp.pl

      OdpowiedzUsuń
    6. bo 'biedronkę' zamykają o 21.

      agness.oleksak@onet.eu

      OdpowiedzUsuń
    7. Bo jezdem gróba, rzałosna i wpiedzielam podruby podróby oreo z lidla za pińdziewińdziesiont pszed telewizorem w dresie i tłustych kłakach z odrostami, hróm hróm :P :)

      dobrzewydane@gmail.com

      OdpowiedzUsuń
    8. bo nie mam na opał do pieca ;(

      OdpowiedzUsuń
    9. W konkursie uczestniczyć nie mogę - bardzo załuję, bo darmowa książka dla pracownika budżetówki to jest to :) No cóż, nawet dla nowej książki konta na fb sobie nie założę, aczkolwiek po przeczytaniu Pani wyjaśnień nt. przyczyn wprowadzenia obowiązku "lajkowania" fenomen fb zrozumiałam.
      BTW: bardzo dobrze mi się czyta Pani blog - będę tu często zaglądać.
      pozdrowienia,
      Magdalena

      OdpowiedzUsuń
      Odpowiedzi
      1. Bez przesady, spokojnie proszę brać udział. Wymóg polubienia mojej strony na fb był raczej skierowany do osób, które posiadają tam konto. Nie będę wymagać założenia profilu tylko po to, by można było uczestniczyć w rozdaniu. Myślę, że mogę tu zrobić wyjątek i nikt się nie obrazi. Nie dajmy się zwariować :)

        Usuń
      2. Poczułam się zachęcona, więc startuję w konkursie :)
        Dlaczego wlaśnie ja? Bo ja naprawdę uwielbiam czytać! W dzisiejszych czasach maniakalne czytanie jest traktowane jako idiotyczne uzależnienie, więc mam nadzieję, że spełniam tym samym warunek idiotycznego uzasadnienia ;)
        pozdrowienia,
        Magdalena
        magda-gra@wp.pl

        Usuń
    10. Bo wchodzilam na Twoj post juz od kilku dni i jakos nie moglam sie zmusic do jego przeczytania. A dzisiaj jakos w czasie sniadanka zaczelam i doszlam do konca bez zadnego wysilku.Piszesz bardzo lekko. Bardzo dobre recenzje, chyba najbardziej zainteresowala mnie ksiazka o Korei. Masz racje, ze "promuje sie" pewne konflikty a o innych nic sie nie mowi, bo rezim nie pozwala i sami sie boja rozpetac wojne. Jakie mamy szczescie, ze urodzilismy sie gdzie indziej. Pozdrawiam, Monia.

      OdpowiedzUsuń
    11. bo ja - w przeciwieństwie do Ciebie - bardzo lubię nosić ciężkie kartony przy przeprowadzce, zawsze to jakaś dodatkowa aktywność fizyczna, a wiadomo sport to zdrowie... chyba nie chcesz mieć na sumieniu mojej choroby?

      OdpowiedzUsuń
    12. Też nie mam fejsa i chciałabym wziąć udział :)
      Ja chciałabym wygrać to rozdanie,dla zasady, po prostu :)nie wyobrażam sobie inaczej :)))),że nie wygrywam :PPPP

      OdpowiedzUsuń
    13. zapomniałam dodać swojego @;
      wildberrysworld@gmail.com

      OdpowiedzUsuń
    14. bo jak ktoś Cię czyta od ponad roku to należy się jakaś nagroda za wytrwałość :p (a tak szczerze to też nie mogę się zabrać za Prokopa i Hołownię,a jak wygram to już nie będę mogła im odmówić :P ) magdziasek@gmail.com

      OdpowiedzUsuń
    15. Dzięki Ewa, dopisuję do lisy "mast readów".
      Świetna recenzja, czyta się jednym tchem.

      OdpowiedzUsuń