Lizbona - to nie jest kraj dla niewysportowanych ludzi, część pierwsza


To będzie chyba mój ulubiony post ostatnich miesięcy. Przy jego pisaniu znowu przeniosłam się wspomnieniami do Lizbony. Dziwnego miasta, które na pierwszy rzut oka zadziwia swoim zaniedbaniem i warstwą kurzu zapomnienia, a po kilku dniach sprawia, że wszystkie te odrapane kamieniczki, brukowe ulice i kolorowe kafelki wydają Ci się być najbardziej czarujące na świecie. Tak, tak. Lizbona to miasto tak inne i specyficzne od tego, co do tej pory widziałam, że nie pozostaje mi nic innego, jak tylko oprowadzić Was po urokliwej stolicy Portugalii. Dziś zajmiemy się zabytkami. W kolejnych częściach opowiem Wam jak się po Lizbonie przemieszczać, gdzie zrobić zakupy, co i gdzie zjeść, a osobny post poświęcę na stylówki - jak na bloga o modzie przystało - choć od razu uprzedzam, że przede wszystkim stawiałam na wygodę i chęć odpicowania się na hot lalę przegrywała z praktycznością.

 P.s. Zdjęcia nie są obrobione w ps. Było ich zbyt dużo i gdybym chciała dopieszczać każde jedno to prawdopodobnie ten post dodałabym w lipcu następnego roku, proszę więc w tej kwestii o wyrozumiałość.


Zaczynamy!

 

Co? Jak? I dlaczego? 

Cała wycieczka wydarzyła się jakby przypadkiem. W listopadzie brałam udział w konkursie stylizacyjnym zorganizowanym na stronie Gruponu i udało mi się wygrać kupon na dowolną usługę proponowaną przez portal. Od razu wiedziałam, że przeznaczę go na jakiś hotel. Padło na Lizbonę. Dopłaciliśmy więc brakującą kwotę do tygodniowego pobytu dla dwóch osób i tym sposobem zabukowaliśmy pobyt w centrum miasta za dwie osoby ze śniadaniami za 400 zł. Jedynym minusem gruponowego vouchera był przymus wykorzystania go maksymalnie do końca lutego. Długo biliśmy się z myślami, czy nie pojechać do Portugalii zaraz po Sylwetrze, jednak ostatecznie zdecydowaliśmy się na środek lutego i biorąc pod uwagę pogodę na jaką trafiliśmy absolutnie nie żałuję (na marginesie dodam tylko, że nie warto stresować się prognozami pogody przed wyjazdem. My obsesyjnie sprawdzaliśmy pogodę w internecie i wyjechaliśmy przygotowani na tygodniowy deszcz. Jak się okazało padało tylko w czwartek wieczorem, w piątek kapało na kilka minut po czym wychodziło słońce, a wszystkie poprzednie dni były wręcz bajkowo ciepłe - 16 stopni. Także wiecie. Producenci tych wszystkich apek na smartfony mogą sobie wsadzić w cztery litery swoje genialne pogodowe aplikacje).

Do Lizbony lecieliśmy liniami portugalskimi TAP, z wylotem z Berlina. Zarówno w jedną, jak i w drugą stronę nasz lot był opóźniony o godzinę, ale oprócz tego wszystko obyło się bez większych komplikacji. Jedzenie w samolocie było przepaskudne, odstęp między fotelami wynosił chyba z góra 20 cm i po godzinie (a lecieliśmy 3,5h) siedzenia w pozycji prostej pod kątem 90 stopni nie wiedziałam już sama, co mam zrobić z własnymi nogami, a duchota w kabinie momentami była nie do wytrzymania - czyli jednym słowem wszystko, czego można się było spodziewać po tanich liniach lotniczych zostało nam zafundowane. Za bilety w dwie strony zapłaciliśmy 230 euro.


Czego się spodziewać?

Przed wyjazdem sporo czasu spędziłam na internetowych poszukiwaniach wskazówek co do pobytu. W wyszukiwarkę wpisywałam po prostu hasła "blog Lizbona" i w ten sposób trafiałam na relacje osób, które już to miasto odwiedziły i dzieliły się swoimi spotrzeżeniami na blogu. To bardzo fajny sposób na przefiltrowanie ciekawych informacji. Wiem, że sporo osób korzysta też z różnego rodzaju for internetowych, ale osobiście nie znoszę przymusowo logować się do każdej nowo odwiedzanej strony, aby przeczytać wątek, więc pomysł z odwiedzaniem innych blogów bardzo przypadł mi do gustu i na pewno w przyszłości przy okazji kolejnych wyjazdów też będę się posiłkować postami innych turystów.

Zdjęcia i opisy Lizbony, które obejrzałam i przeczytałam w internecie w sumie mnie zawiodły. Nie zobaczyłam nic spektakularnego, a prawie każdy z opisujących stwierdzał, że miasto jest brzydkie i zaniedbane. Mój entuzjazm co do wyjazdu nieco opadł i bałam się, że wywalimy kasę na coś zupełnie niegodnego zobaczenia. Z jednej strony rozczarowanie, z drugiej jednak zdrowe podejście do tematu - nie nastawiać się na nic wyjątkowego - zaowocowało tym, że po pierwsze byłam po prostu obiektywnie przygotowana na klimat miejsca, do którego jadę, a po drugie - jak można się było domyśleć po wstępie - odkryliśmy swoją własną prywatną Lizbonę, która dla nas miała mnóstwo niepowtarzalnego wdzięku.

Największy urok Lizbony polega na tym, że wygląda tak, jakby zatrzymała się w latach 80tych. Charakterystyczne są wąskie labirynty uliczek, zabytkowe żółte i czerwone tramwaje, pomarańczowe kafelki dachów, pranie rozwieszone na sznurkach pod oknami, fasady budynków pokryte wzorzystymi kafelkami (azulejos), wszechobecny bruk ułożony w wymyślne mozaiki.

No i przede wszystkim - Lizbona to nie jest kraj dla niewysportowanych ludzi!!! Według legendy Lizbona leży na siedmiu wzgórzach i w związku z tym wszystkie te urocze uliczki demonicznie pną się w górę, nie mając cienia litości dla osób z zerową kondycją (czyli dla mnie). Momentami nogi odmawiały posłuszeństwa, bo za każdym zakrętem na szczycie wzniesienia kryje się kolejne, równie strome. Wierzcie mi, że do tej pory nawet nie wiedziałam ile różnych mięśni może boleć po takim spacerku. Nie pomaga też fakt, że cała starówka jest wybrukowana - pod stopami czuć każdy kamień, a po kilku godzinach zwiedzania staje się to bardzo uciążliwe. No i zapomnijcie o jakichkolwiek butach na obcasach. Do Lizbony zabiera się wygodne adidasy i bikery. Szpilki można ubrać na balety, ale i tak prawdopodobnie zedrzecie obcasy w drodze na imprezę. Szkoda zachodu.


Co zobaczyć, a co sobie darować?

Alfama

Czyli starówka, mój zdecydowany faworyt ze względu na możliwości gubienia się wśród krętych, stromych, wąziutkich uliczek. Prawdziwy raj dla streetowych fotografów. Przejeżdżające tramwaje, kamienniczki całe zdobione azulejos, pranie rozwieszone nad głowami przechodniów, mnóstwo knajpek i barów poukrywanych w zakątkach budynków. Mimo, iż jakby nie patrzeć jest to dzielnica turystyczna, to o dziwo ani razu nie natknęliśmy się tam na dzikie tłumy turystów. Prawie na każdym większym wzniesieniu piękne widoki na rozległą panoramę Lizbony.

Tutaj też znajdziemy knajpki oferujące wieczory z Fado (melancholijne pieśni wykonywane przy akompaniamencie gitar, opowiadające o tęsknocie żeglarzy za domem). Fado zostało wpisane przez UNESCO na listę niematerialnych zabytków Portugalii, co niestety jest skrzętnie wykorzystywane przez przedsiębiorczych właścicieli lokali. Jadąc do Lizbony byłam święcie przekonana, że chcąc posłuchać Fado wystarczy wejść wieczorem do pierwszej lepszej knajpki, przycupnąć przy stoliku z lampką czerwonego wina i rozkoszować się charakterystyczną muzyką, jednak okazało się, że taka zabawa to koszt od 18 euro za osobę (w Lizbonie zazwyczaj nie płaci się wstępów, a owe 18 euro to minimalna kwota, którą trzeba pozostawić w barze, zamawiając drinki lub kolację. Tak samo ma się sprawa z wejściem na dyskoteki). Jeżeli zdecydujecie się kiedyś na to widowisko warto pamiętać, że najfajniejsze występy - bo nieoblegane przez turystów, tylko grane w towarzystwie lokalnych mieszkańców - odbywają się w okolicach północy.




 


Klasztor Hieronimitów (Mosteiro dos Jeronimos)

Architektonicznie przepiękny! Budowa klasztoru była wyrazem dziękczynienia za szczęśliwą wyprawę Vasco da Gamy do Indii. Obiekt uważany jest  za perłę stylu manuelińskiego, który łączy w sobie gotyk, rzeźby o morskich motywach i elementy orientalne. Piękny kremowy kolor, malowniczy plac w środku klasztoru z ozdobnymi łukami - wszystko to robi naprawdę niesamowite wrażenie. Raj dla oczu. W poniedziałki obiekt jest nieczynny, wstęp do klasztoru kosztuje koło 6 euro za osobę, kościół można zwiedzić za free.



Pomnik Odkrywców / Torre de Belem / Most 25 kwietnia / Pomnik Chrystusa Króla

Leżące w bliskiej odległości od Klasztoru, w dzielnicy Belem. Pomnik Odkrywców reprezentuje najważniejsze postacie Portugalii, z góry (wjazd windą kosztuje 3 euro za osobę) u podnóża monumentu widać mozaikę prezentującą mapę świata. Z tarasu widokowego mamy rozległy widok na słynny lizboński most 25 kwietnia, który ze względu na konstrukcję kojarzony jest z mostem Golden Gate oraz na ogromny pomnik Chrystusa wzorowany na tym z Rio de Janeiro, postawiony w ramach dziękczynienia za niewielkie zniszczenia wojenne Portugalii.

Po prawej stronie Pomnika widzimy Wieżę Betlejemską, która pierwotnie pełniła rolę strażnicy lizbońskiego portu, a w późniejszych czasach była wykorzystywana jako więzienie. My wieżę sobie odpuściliśmy - zapewne widok z niej byłby taki sam jak z Pomnika Odkrywców. Ogólnie akurat te atrakcje szału nie robią, ale jeżeli jesteście już w Belem to można iść zobaczyć dla czystego sumienia, bo inaczej zabytki się Wam skończą (nie ma ich zbyt dużo w Lizbonie).

Wybierając się do Belem warto też pamiętać, że momentami hula tam naprawdę zimny i silny wiatr. Szal i czapka niezbędne. No chyba, że macie końskie zdrowie i dzień po przewianiu nie padacie ofiarą anginy (ja niestety tak mam). Albo wybraliście się do Lizbony w środku lata :-).


Oceanarium

Mam tu bardzo mieszane uczucia. Na wstępie muszę zaznaczyć, że jestem osobą totalnie zbzikowaną na punkcie wszelkiego rodzaju zwierzątek. I tak jak mój małż ciągnie mnie zawsze po wszystkich stadionach, tak ja upieram się przy odwiedzaniu każdego zoo, naturalnych parków ze zwierzętami czy oceanariów właśnie. Nie inaczej było tym razem. Co prawda zaplanowaliśmy sobie, że oceanarium zostawimy sobie na jakieś deszczowe popołudnie, ale czwartego dnia pobytu zobaczyliśmy już prawie wszystko co było do zobaczenia i w ramach zapobiegania nudzie, mimo pięknej słonecznej pogody, udaliśmy się w kierunku targów Expo, gdzie położony jest budynek. Oceanarium w Lizbonie jest podobno największe w Europie, moje lekkie rozczarowanie było więc tym bardziej większe. Przesadzony wstęp (16 euro za osobę!) ma się nijak moim zdaniem do jakości obiektu. Ogólnie oceanarium składa się z ogromnego (naprawdę ogromnego) akwarium, które obchodzi się dookoła patrząc na ryby i inne żyjątka z różnej perspektywy. Pobocznie mijamy mniejsze akwaria, coś w rodzaju palmiarni i wybiegu dla mewek i pingwinów. Nie ma nawet fok. Są za to trzy wydry. Jeden rekin. I chmary rozwrzeszczanych bachorów z całego świata, które grupują się w wycieczki szkolne. Na innych blogach wyczytałam jednak dużo pozytywnych opinii i jestem w stanie je zrozumieć, jeżeli ktoś zwiedzał coś takiego po raz pierwszy. Osobiście jednak uważam, że za tyle kasy i krzyku o zajebistości obiektu to stanowczo za mało (zwiedzenie całego oceanarium nie zajęło nam więcej niż 1,5h). Podsumowując - fajna opcja na deszczowy dzień lub gdy z nudów w hotelu zaczynacie liczyć kafelki na ścianach. Jako absolutne "must see" niekoniecznie. Aczkolwiek jak tak teraz patrzę to zdjęcia wyszły fajne.




Tereny Expo

Znajdują się koło Oceanarium, w północnej części miasta nad rzeką Tag. To zupełnie inna Lizbona - nowoczesna, niczym nie odbiegająca od innych stolic Europy. Specjalnie z okazji Expo, które odbyło się w 1998 roku zbudowano tu nową linię metra wraz ze stacją i dworcem kolejowo - autobusowym, a także wielkie centrum handlowe imienia Vasco da Gamy.  Niestety z tej miejscówki nie mamy za dużo zdjęć, ale jeżeli jesteście ciekawi jak dokładnie wygląda ta dzielnica to odsyłam Was na bloga Justyny - KLIK. Nad brzegiem rzeki rozciąga się kolejka linowa z wagonikami, z których można podziwiać panoramę Lizbony. My odpuściliśmy. Po kilku dniach spędzonych w stolicy zorientujecie się, że prawie wszystkie punkty widokowe na Lizbonę wyglądają podobnie, czasem więc nie ma sensu wydawać pieniędzy po to tylko, by po raz ochnasty z rzędu cyknąć identyczną fotę do rodzinnego albumu.

W centrum handlowym zatrzymaliśmy się na krótki wypoczynek i obiad, ale o tym co i za ile jedliśmy (a było pysznie!) opowiem Wam w kolejnej części.



Zamek Świętego Jerzego (Castelo de Sao Jorge)

Górujący nad całym miastem. I tu kolejny dylemat co napisać, bo zamek jak to zamek - trochę dziedzińców, trochę wieżyczek, punkty widokowe. Choć muszę przyznać, że ze wszystkim panoram jakie cyknęliśmy podczas pobytu to właśnie te z Zamku Św. Jerzego są najpiękniejsze. Wstęp na zamek (a jakże!) płatny - przesadzone 7 euro za osobę.




Winda Świętej Justy (Elevador Santa Justa)

Kolejny punkt widokowy liczący sobie 45 metrów. Obiekt, na którym można się finansowo sfrajerzyć. 20 sekundowy wjazd na górę kosztuje koło 5 euro (taniej, jeżeli macie wykupioną Kartę Lizbońską lub bilet sieciowy na zwykłą komunikację miejską), górny taras widokowy jest ciągle zamknięty, a wjeżdżając wychodzimy na plac Praza do Carmo, który jest tuż za rogiem i z którego wejście na platformę widokową jest za free (sic!). Czasami miałam wrażenie, że Lizbończycy do perfekcji opanowali finansowy wyzysk naiwnych turystów. Widok z góry oczywiście jak wszędzie indziej, niemniej jednak w każdym przewodniku przeczytacie, że to "obowiązkowy punkt programu".



Place i placyki

W Lizbonie, szczególnie w okolicach starówki jest pełno placów z fontannami i pomnikami. Do najsłynniejszych należą Plac Figueira (Plac Drzew Figowych), Rossio, Martima Moniza, Restauratorów (pełno knajpek i restauracji), Commerciale (banki, sklepy). Każdy tętni życiem i jest miejscem spotkań nie tylko turystów, ale przede wszystkim rdzennych Portugalczyków ćwiczących ewolucje na desce, czy też młodych artystów podśpiewujących przy dźwiękach gitary.



Inne

Nie jesteśmy fanami muzeów, unikaliśmy też wchodzenia do kościołów. Wyjątek (a wszystko to i tak przypadkiem) zrobiliśmy dla Katedry Świętej Marii, w której zapaliliśmy świeczki ku pamięci naszych bliskich.




Nie udało nam się pojechać na drugą stronę Tagu, choć słyszałam opinie, że nie ma czego żałować. Podobno tamte rejony są bardzo zapuszczone i rozpadające się budynki niektórzy porównują wręcz do slumsów. Ale tego nie wiem na 100%. Odpuściliśmy też park Edwarda VII, który po obejrzeniu zdjęć strasznie przypominał mi szczecińskie Błonie.

Żałujemy jedynie wycieczki do Cabo da Roca, czyli najbardziej wysuniętego przylądka po zachodniej stronie Europy. Jakoś to sobie dziwnie wszystko zaplanowaliśmy i w efekcie nie starczyło nam ani czasu, ani pogody ani sił na samochodową wyprawę nad Ocean. Poza tym wszystko godne zobaczenia odhaczyliśmy i były to naprawdę fajne wrażenia.



Jak sami widzicie spisanie wszystkich wspomnień w jedną logiczną i spójną całość wcale nie jest takie proste. Ze względu na obszerność posta o mieszkańcach, transporcie, jedzeniu i zakupach opowiem Wam w kolejnej części. A wierzcie mi, że będzie ciekawie. Lizbończycy mają wiele śmiesznych zwyczajów. Ja o wielu rzeczach nie wiedziałam, mimo przestudiowania połowy internetu przed wyjazdem, mam więc nadzieję, że moja retrospekcja z wakacji posłuży nie tylko mi za miłą pamiątkę, ale przede wszystkim przyda się wszystkim osobom planującym urlop w Lizbonie.

See U soon.

12 komentarze :

    1. miasto wygląda bardzo interesująco, uwielbiam zwiedzać, a poradnik bardzo mi sie przyda, czekam na dalsze posty, szczegolnie o jedzeniu:):)

      OdpowiedzUsuń
    2. fajny przewodni, jak będę się wybierać do Lizbony to na pewno skorzystam ;)

      OdpowiedzUsuń
    3. Widzę,że uwielbiasz podróżować, tak jak ja;)W Lizbonie niestety jeszcze nie byłam. Bardzo podoba mi się to, że szczegółowo opisujesz różne miejsca. To sprawia,że czyta się z przyjemnością i zaciekawieniem. A zdjęcia... rewelacja:))

      OdpowiedzUsuń
    4. ale super! zazdroszczę takiej wizyty :)

      OdpowiedzUsuń
    5. W Portugalii mnie jeszcze nie było:(. Zdjęcia są takie piękne, że muszę wpisać ją na moją listę obowiązkowych miejsc do zwiedzenia;)... Do tej pory przede wszystkim podbijałam Włochy, które uwielbiam i polecam, bo są warte zobaczenia:) pozdrawiam

      OdpowiedzUsuń
      Odpowiedzi
      1. Lizbona strasznie kojarzyła mi się z włoską Sieną, pewnie przez te wąskie wybrukowane uliczki.

        Usuń
      2. o to już kocham Portugalię:)

        Usuń
    6. OMB ile zdjęć!!!!!! Widać, że wyprawa Wam się udała:) Oceanarium robi niesamowite wrażenie! Z resztą jak całe miasto :)

      OdpowiedzUsuń
    7. Czyli dobrze ze ja podczas mojej wycieczki do Lizbony odpuscilam sobie akwarium
      Wyglada na to ze nasze w Barcelonie jest podobne
      Bardzo wyczerpujaca I ciekawa relacja
      A I dzieki za wspomnienie I mnie ;)

      OdpowiedzUsuń